W swojej pedagogicznej praktyce spotkałam kilka osób, które odważyły się przyznać, że nie utożsamiają się ze swoją płcią i proszą o zwracanie się do nich innym imieniem.
O dziwo, w szkołach gdzie się spotykaliśmy, nauczyciele podchodzili do tego ostrożnie, ale z szacunkiem. Ale zwykle znajdował się jakiś jeden nauczyciel, często mężczyzna, który podchodził do tego z kpiną i ogromnym oburzeniem.
Nie wiem czy czytaliście kiedyś przyrzeczenie lekarskie? Oto fragment:
„…według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek”.
Nie ma przysięgi pedagogicznej, ale jeśli zmienić pojęcie chory na uczeń, a pomoc na edukację zbliżamy się do sensu pedagogicznej relacji, a transpłciowość mieści się w kategorii pojęcia „inne”.
W bliskich mi działaniach pedagogicznych imię wyjątkowo mocno wyraża tożsamość. Dlatego wśród ludzi, z którymi pracowałam byliśmy uważni na to jak chcą nasi wychowankowie, aby się do nich zwracano. I zwracaliśmy się tak jak chcieli.
Zatem, szanowni nauczyciele:
Nawet jeśli korektę płci uznajecie za kulturową fanaberię, pedagogiczny szacunek do czyjeś osobistej prośby nie naruszającej godności innych zobowiązuje do jej spełnienia. Jeśli chcecie możecie to powiedzieć:
„trudno mi sobie poradzić z tym tematem ze względu na moje przekonania, ale ze względu na szacunek do Ciebie, będę zwracać się tak, jak sobie tego życzysz. Jak się pomylę, proszę popraw mnie.”
Taka pedagogika ponad polityką.