Czujecie magię świąt? Ja też nie.
Ci, którzy czytali mój poprzedni post, wiedzą, że miłośnikiem świąt nie jestem, a słysząc po raz enty „Last christmas”, reaguję odwrotnie proporcjonalnie. „Kevina samego w domu” widziałam raz i więcej nie planuję. Istnieje jednak świąteczna powieść, która od lat mnie nieodmiennie wzrusza. Jest nią „Noelka” Małgorzaty Musierowicz.
Całego cyklu „Jeżycjada” opisywać tu nie będę, zresztą, zapewne wielu spośród ewentualnych czytelników omawiało w szkole „Opium w rosole”. Przypomniał mi o tym niedawno kolega, u którego książka budzi bardzo pozytywne skojarzenia (nie dość, że opium w tytule, to jeszcze główna bohaterka ma ksywkę Kreska!). Zaryzykuję stwierdzenie, że początkowe tomy owej serii miały walory zarówno humorystyczne, literackie, jak i dydaktyczne, ale później zrobiła się już saga rodu Borejków, promująca wzorce szkodliwe. Ciekawskim polecam Forum ESD, gdzie twórczość Musierowicz jest wnikliwie analizowana i rozkładana na czynniki pierwsze.
Na tle cyklu „Noelka” jest wyjątkowa. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to ostatni tom starej, dobrej „Jeżycjady”, później cykl się skiepścił. Po drugie, jest to pierwszy tom opisujący czasy po transformacji ustrojowej. I głównie o tym chcę dzisiaj napisać.
Przemiany społeczne zamknięte w kartach książki Noelka
Od zawsze interesowała mnie, jak by to nazwać, socjologia przemian społecznych. W „Noelce”, choć są one tłem, mówią wiele o czasach, w których dzieje się powieść. Już na początku mamy opis okolicy:
Toteż w czasie gdy pobliska ulica Dąbrowskiego (już nie Jarosława a Henryka) przeżywała paroksyzmy prywatyzacji, zaś dolne partie jej kamienic obrastały we wciąż nowe okna wystawowe, sklepy, szyldy, magazyny, reklamy, a nawet zwierciadła – przy ulicy Krasińskiego otynkowano na nowo zaledwie jeden dom, ten pod dziesiątką. W piwnicy pod dwójką, tuż przy narożniku Roosevelta, powstał mały zakład naprawy lodówek. I tyle.
W wielu miejscach znajdują się budki telefoniczne
– czy pamiętacie jeszcze, jak wyglądały? Do tego jak grzyby po deszczu powstają kantory wymiany walut, w sklepach pojawiają się nowości, choćby aromatyzowane herbatki. Czasy sprzyjały jednak różnej maści oszustom i wyłudzaczom, naciągającym na wszelakie fikcyjne inwestycje, oferującym „cudowne” preparaty, seanse spirytystyczne, wróżby, wyjątkowe sprzęty AGD czy niewarte swojej ceny kursy. Pamiętacie akwizytorów? Ja, owszem, choć w czasach gdy powstawała „Noelka” jeszcze mnie na świecie nie było.
Narrator wspomina również, że inne ulice oklejone były plakatami wyborczymi typu „Głosuj na listę 32”. Nic mi ta lista nie mówi, ale widzę to, po prostu widzę oczami wyobraźni Poznań z początku lat dziewięćdziesiątych! Te kiczowate witryny, te przaśne reklamy, te ostre kolory szyldów! Te sprejowane napisy o treściach okołopolitycznych i oferty sprzedaży różnorodnego barachła! Nie wiemy, na kogo głosowali bohaterowie książki- wiadomo jednak, że dziadek Elki pokłócił się ze swym bratem o politykę właśnie. Na wigilii u Borejków również rozpoczyna się żywiołowa dyskusja na temat prezydenta, premiera, powrotu do Europy, jednak seniorka rodu ucina temat. Może to i lepiej.
Noelka. Krótko o fabule
No więc Elka Stryba. Ładna, żywiołowa nastolatka, wychowywana przez ojca Grzegorza (matka nie żyje), dziadka Metodego oraz jego brata Cyryla, zwanego Cyryjkiem. Wszelakie internetowe streszczenia wskazują, że Elka-Noelka jest naburmuszoną egoistką, która zmienia się pod wpływem magii wigilijnego wieczoru. Ale! Elka miała prawo być naburmuszona! Chłopak, z którym planowała jechać na przejażdżkę motorem- nie zjawił się. To znaczy, zjawił, gdy główna bohaterka poszła pod Rondo Kopernika zrobić zakupy- ale został wyproszony przez rodzinę.
Cyryjek i Metody się wiecznie kłócą, ojciec pomału, acz stanowczo wycofuje się z jej życia i znienacka deklaruje, że wigilię spędza „u znajomej” (potem się okazuje, że u swojej nowej dziewczyny- Gabrysi Borejko). Do tego Cyryl zaprasza swoją dawną ukochaną, Teresę, zwaną Terpentulą.
Grzegorz oderwał się nagle od zlewu.
-To się nawet dobrze składa – wtrącił energicznie. – Ja właściwie też coś chciałem powiedzieć, tylko nie wiedziałem, jak zacząć. Ja muszę dziś wyjść.
– Co?! – zdumiał się Metody.
-To znaczy… po wczesnej wieczerzy. I tego – ciągnął ojciec Elki z dziwną u niego niepewnością. – Po prostu, co za traf, będziecie mogli sobie pogawędzić o starych dobrych czasach i nikt wam nie będzie przeszkadzał…
-Tylko ja!!! – krzyknęła Elka histerycznie.
Cyryl i Teresa rozstali się przez nieporozumienie i zazdrość
a spotkali zupełnie przypadkowo po czterdziestu dwóch latach. Jak? Teresie obcięto sześćset tysięcy emerytury. Rezolutna artystka, choć była przegraną transformacji, ratowała się sprzedając swoje obrazy w przejściu podziemnym. Zbieg okoliczności w prawdziwym życiu mało podobny, lecz w powieściowym świecie akceptowalny. Cyryl wspomina biednego i głodnego Sylwestra 1947, którego urządzała Teresa, częstując gości darami z UNRRY. To też ciekawy aspekt historyczny powieści- wczesne lata 90 wydają się być niedawno, ale żyli jeszcze wtedy ludzie, dla których wojna była zupełnie nieodległym wspomnieniem.
Główna bohaterka zwiewa z domu, odnajduje Teresę, wyprasza ją jako „handlarkę” z Wigilii, po czym, wskutek śmiesznego zbiegu okoliczności… dostaje pracę jako Aniołek, pomocnik Mikołaja, pardon, Gwiazdora. Mało radosny ten Aniołek, ale przynajmniej nie musi wracać do domu i sobie zarobi. Zaspoileruję, że ze swoim „Gwiazdorem” zostaną parą (jak to u Musierowicz), jednak nie o tym będę pisać.
Kryzys to jest to… co jest
Jak wspomniałam, najbardziej urzekają mnie tutaj opisane „w tle” ówczesne realia. Nasi bohaterowie mkną przez poznańskie Jeżyce.
(…) Tramwaj pełzł przez Most Teatralny, na remont którego nie było pieniędzy, a któremu
podobno w każdej chwili groziło zawalenie. W związku z zagrożeniem zakazano tu ruchu
samochodom(…)
Tomek odszukał świeżo otynkowaną, odnowioną willę z początku stulecia, położoną naprzeciwko walącej się kamienicy. Balkony kamienicy podparto drewnianymi stemplami, a większość okien pozbawiona była szyb.
Tylko na parterze oszklone okna były jasne, płynęła zza nich skoczna muzyka skrzypcowa.
-Tam mieszkają Cyganie – pokazała Elka. – Weszli do kamienicy przeznaczonej do rozbiórki i po prostu sobie mieszkają.
Elka-Aniołek ma okazję rozdawać prezenty w najróżniejszych domach. Odwiedza, a jakże, Borejków, Żaków, artystów Żeromskich, oraz poznańskich garniturowych nuworyszy w kiczowato urządzonych mieszkaniach. Pod kinkietami, na tle ściany wytapetowanej w wiśniowo- złoty rzucik, ma stanąć komputer IBM- prezent dla dzieci.
-Czy na pewno jesteście grzecznymi dziećmi?
– Taaak – odparły dziatki, cynicznie patrząc na Elkę. Tamarka mogła mieć z osiem lat. Waldemarek był ciut starszy.
-Oczywiście, oczywiście! – pospieszyła jednocześnie ich mama, dorzucając jednak tonem
niepewnym: – Chociaż Waldemarek czasem nie chce pomagać mamie w kuchni.
-Tata też ci nie pomaga – odburknął Waldemarek kątem ust.
-A Tamarka za dużo patrzy w lustro.
-Ty też – ponuro mruknęła Tamarka.
-Aha – powiedziała Elka, patrząc z zastanowieniem na tę lekcję poglądową jaką
zafundowało jej życie.
Tym bardziej rzuca się w oczy kontrast wobec kolejnej odwiedzanej rodziny.
Bohaterowie wchodzą w ponurą bramę za delikatesami „Gavroche”, docierają do obdrapanych drzwi, otwiera im smutna, skromnie ubrana kobieta, z oczami zapuchniętymi od płaczu. Z szafki wyjmuje dwa niewielkie, lecz starannie opakowane pudełka.
– (…) tam, u nas… w górze… wiadomo o wszystkich marzeniach dzieci. Tylko rozumiesz, stary… i u nas jest krucho.
-Rozumiem – przytaknął Piotruś.
– Tak, że tego… – Tomek zapuścił długą rękę w pustą czeluść worka. – Kryzys, Piotrze. Kryzys. Wiesz, co to jest?
– Wiem. Kryzys to jest to… co jest.
Odwiedzany chłopiec jest ciężko chory, jednak wyszedł ze szpitala na święta. O czym marzył? Żeby wrócić do mamy. I żeby tata żył. A jeśli chodzi o prezenty materialne, to matchbox, klocki Lego i spróbować, jak smakuje taka wielka,wielka, wielka czekolada z winogronami na obrazku. Czekoladę fundują mu bohaterowie, obdarowują też głodne dzieci sąsiadów, plączące się po kamienicy. Dlaczego nie są z rodzinami? Można to sobie dopowiedzieć. Jest to najsmutniejsza scena w całej książce, a może i w całej „Jeżycjadzie”.
Kątem oka obserwujemy biedę i beznadzieję, które egzystują na marginesie tej przaśnej rzeczywistości. Pod Rondem Kopernika przybysze z różnych stron świata ratują swoje budżety, sprzedając ciuchy i bibeloty; staruszek gra na flecie „Pierwszą brygadę”. Czasami trzeba dać łapówkę mili…to znaczy teraz już policji, żeby nie stracić „miejsca pracy” Rumuni i Romowie żebrzą. Także w kościołach- ale stamtąd bywają wypędzani.
Wyjątkowa Wigilia
Clou całej tej historii jest wigilia odbywająca się miejscu bardzo nietuzinkowym, bo… w przejściu podziemnym pod Rondem. Tym samym przejściu, które odegrało tak znaczącą rolę dla fabuły. Dlaczego tam? Bo Teresa, po słowach Elki, nie zamierzała skorzystać z zaproszenia od Cyryla. Wigilia przyszła więc do niej. Strybowie załadowali cały majdan do fiata, zaparkowali pod hotelem Merkury i zaczęli imprezę. Dodam, że Cyryl dzwonił do domu z budki telefonicznej pod Rondem i choć był to dżentelmen do bólu poprawny, niechętny wobec wszelkich przejawów anarchii, to on zapoczątkował tak niezwykły wieczór. I to właśnie jest morał, jaki powinny zawierać książki młodzieżowe:
Wychodzenie poza schematy jest ryzykowne, ale może przysporzyć nam wspaniałych przeżyć.
Terpentula zgromadziła wokół siebie prawdziwy tłum – i to wielojęzyczny oraz
wielonarodowy. Skoro tylko Elka i Tomek zeszli w okolice wiadomego kiosku „Ruchu”, ujrzeli
zwarty krąg ludzki wokół miejsca, gdzie ostatnio przebywała Terpentula z Cyryjkiem.
Czyjeś radio tranzystorowe wywrzaskiwało rozgłośnie „Cichą noc”, ludzie stali, siedzieli na
swoich stołeczkach składanych albo wprost na marmurowej posadzce. W centrum tego
zgromadzenia widniał stolik zastawiony wszelkimi możliwymi smakołykami, od kupnego
makowca, poprzez rosyjskie konserwy rybne w tomacie, po napój gazowany „woda brzoskwiniowa
grodziska” w dużych butlach. Nad wszystkim iskrzyła się własna choinka Elki, z jej własnymi,
najwłaśniejszymi kryształowymi gwiazdkami, które właśnie setkami błysków płonęły ponad
głowami świętujących. Jakiś drobny, zaaferowany Wietnamczyk przebiegł obok nich, zmierzając ku
stolikowi Terpentuli i niosąc w ramionach kolejne uzupełnienie wigilijnego menu: dwie babki
drożdżowe, oblewane czekoladą, zawinięte firmowo w celofan.
Terpentula stała pośrodku, z Cyryjkiem po prawicy i Metodym na wprost. Jadła piernik w
czekoladzie, rozprawiała żywo z pałaszującą to samo pulchną Rosjanką, tą od gumek, a minę miała
zadowoloną.
Elka przystanęła, a Tomcio za nią.
Gdzieś z kąta, gdzie skupiły się inne jeszcze Rosjanki, przypłynęło tęskne, stepowe murmurando. Niemiecki student sprzedający papierosy, śpiewał „Stille Nacht, heilige Nacht”(…)małe Rumunki, siedziały pod ścianą, zajadając się bananami. Ich rodzice czy opiekunowie siedzieli w kucki obok, racząc się jakimś płynem z termosu. (…)
-Smatri, Died – Moroz! – zawołała z rozbawieniem jakaś Rosjanka, wskazując na Tomka.
-Nu i dura ty, eto że Swiatyj Nikołaj! – zakrzyknęła druga.
Ten opis jest tak plastyczny, że aż po prostu widzę tę zaimprowizowaną wieczerzę, słyszę ten kociokwik, czuję- polecę banałem- chłód zimowego wieczoru i ciepło w sercu. Oczywiście Elka przeprasza Terpentulę, panuje świąteczna zgoda i pokój, wszędzie miłość, wszyscy są szczęśliwi. Czy jest to naiwne i sentymentalne? Owszem. Czy rzeczywistość tak wygląda? Nie. Czy można tę powieściową fikcję jaką jest Noelka zaakceptować, wzruszyć się nią? Jeszcze jak.
Borejkowie…
Jedynie Borejków jakoś ta nędza lat 90. nie dotyka- chociaż splajtowała spółdzielnia, dla której szyła matka rodu, a ojciec rodu jest skromnym bibliotekarzem. I tutaj odautorskie deklaracje zaczynają rozjeżdżać się z rzeczywistością. Rodzina Borejków była zwykle opisywana jako „szlachetnie uboga”, gardząca materializmem, z zasobem wiedzy i książek jako głównym kapitałem. Nie wierzę jednak, że filologów klasycznych patologia transformacji nie dotknęła, że nie mieli nigdy problemów z opłaceniem czynszu i rachunków, że nie martwili się o swoją finansową przyszłość. Ale dobrze, załóżmy, że sobie poradzili.
Ciężko mi jednak uwierzyć, że ot tak, lekką ręką, Borejkówny poszły i kupiły trzy pary butów! Dla tych, co nie czytali: jedna z sióstr, Ida, miała wziąć ślub, zapomniała jednak o kupnie pantofelków… Na co dziewczyny ruszają w miasto. Mimo nadejścia kapitalizmu i teoretycznego dobrobytu, nie jest łatwo w Wigilię dostać ślubne buty w rozmiarze 41. Każda jednak kupuje po jednej parze. Skąd miały tyle kasy?
Wczesne tomy „Jeżycjady” rzeczywiście pokazują w dowcipny sposób fajną, wspierającą rodzinę.
„Noelka” to jednak łabędzi śpiew tej idylli.
Małgorzata Musierowicz niezamierzenie stworzyła sagę o rodzinie dysfunkcyjnej. Grzegorz po ślubie z Gabrysią zupełnie olewa swoją córkę, Elkę. Gabrysia latami rozpamiętuje porzucenie przez pierwszego męża i szantażuje emocjonalnie otoczenie, płacząc i obrażając się na cały świat. Jej córka Laura czuje się w rodzinie niezrozumiana i odrzucona, gdyż… bardzo przypomina swojego ojca. Tak bardzo poszukuje akceptacji, że świeżo po osiemnastce pragnie wyjść za mąż. Mila ukrywa przed mężem „nieodpowiednie” zainteresowania. Józinek regulanie bije Ignasia, a rodzina nie reaguje.
Do tego w nowszych tomach promowany jest do bólu konserwatywny światopogląd. Każda bohaterka celem swojego życia czyni znalezienie faceta, bezdzietności z wyboru na kartach książek nie stwierdzono, a kariera zawodowa, jeśli jest, to toczy się gdzieś na marginesie. Choć jako nastolatka bardzo lubiłam książki Musierowicz, czułam od pewnego momentu, że coś tu pomału przestaje pasować, a autorce „peron odjeżdża”. A pomyśleć, że jeszcze w latach siedemdziesiątych Anielka rozkwasza Pawełkowi nos, a Ida zwiewa z rodzinnych wakacji…
Ale skąd pomysł?
Dlaczego ja, stary koń, zdecydowałam się napisać o młodzieżowej powieści czytanej x lat temu? Mój sentyment do „Noelki” wyjaśniłam na początku. Recenzji, streszczeń i opisów tej i innych książek trochę w internecie jest. Mało gdzie jednak kładzie się nacisk na aspekt historyczno-społeczny, uznawany zazwyczaj za tło. Dla mnie jednak „Noelka” jest książką poruszającą aspekt nierówności społecznych we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Pokazuje również drobiazgi życia codziennego- na przykład adapter Sony jako objawienie dla melomana oraz wielka nowość (w miejsce „Bambino” czy „Daniela”). Sama tych czasów pamiętać nie mogę, więc tym chętniej wychwytuję barwne przebłyski ówczesnej rzeczywistości- wtedy autorka opisywała ją jeszcze całkiem zmyślnie. Czytanie przeze mnie tej książki pod koniec roku 2021 ma aspekt „duchologiczny”. (Swoją drogą, poluję na „Duchologię” od jakiegoś czasu, ale w bibliotekach nie trafiam. Postanawiam w 2022 ją przeczytać!). Bezpośrednie inspiracje były zaś dwie. Pierwsza- to wiadome święta, druga… Przejście podziemne pod placem 1-go Maja (tymczasowo Jana Pawła) we Wrocławiu! Kiedy tam byłam- doznałam olśnienia. Przecież dokładnie tak wyobrażałam sobie podziemia ronda Kopernika!