Jak Ela Wawrzynkiewicz 14 tysięcy złotych za stronę płaciła…
Skoro już 2 lata temu głośno mówiło się o ok. 200 poważnych aferach z udziałem polityków PIS albo osób z politykami PIS blisko powiązanych biznesowo lub rodzinnie. Dziś, bez większego ryzyka, można liczbę tych afer szacować na ok. 300. Wiele z nich to skandale, które w normalnym, cywilizowanym państwie doprowadziłyby do natychmiastowego upadku całego gabinetu i rozpisania przedterminowych wyborów. Które partia dotychczas rządząca, właśnie wskutek swoich afer, przerżnęłaby z kretesem. No, ale my nie żyjemy w normalnym, cywilizowanym państwie. Jeśli więc nawet dojdzie u nas wkrótce do upadku rządu lub przedterminowych wyborów, to na pewno nie wskutek jakiejś kolejnej wykrytej afery. Rząd PIS nie ma bowiem limitu afer, skandali lub przestępstw, którego nie może wyczerpać. I dowolną ilość podobnych do Eli Wawrzynkiewicz karierowiczek.
Przeciwnie, im więcej skandali wywołają politycy Nowogrodzkiej i im większe przekręty ujrzą światło dzienne, tym mniejsza będzie szansa na pokojowe oddanie przez nich władzy. Tylko pozornie brzmi to niedorzecznie. Wszyscy wiemy, że tak jest. Bo im przestępca ma więcej na sumieniu i im wyższa kara mu grozi, tym bardziej przypomina dzikie, osaczone zwierzę walczące o życie do upadłego.Nie ma również co liczyć na dymisje pojedynczych ministrów lub prominentnych polityków PIS, kierujących najważniejszymi instytucjami lub największymi spółkami państwowymi. Kaczyński nie ma nawet odwagi zdymisjonować takich mend jak Mejza, Bortniczuk lub Dworczyk. To skąd miałby wziąć odwagę do pozbawienia stanowiska jakiegoś długoletniego, zasłużonego członka partii tylko dlatego, że jest on przestępcą.
Władza PIS przypomina dziś samochód
wiszący dwoma kołami nad przepaścią, motyw często wykorzystywany w kreskówkach dla dzieci. Dmuchnie wiatr, osunie się bryła ziemi lub siądzie na karoserii mały ptaszek i to wystarczy, by przesunął się środek ciężkości. Tak wygląda obecnie PIS-owska większość w Sejmie. W ich klubie parlamentarnych w ciągu ostatniego roku doszło do całkowitego odwrócenia ról. Przez wiele lat to wszyscy posłowie PIS starali się przypodobać Prezesowi i innym partyjnym decydentom w jego najbliższym otoczeniu.
Dziś można odnieść wrażenie, że to ci najważniejsi w partii robią wszystko, by zjednać sobie wierność i lojalność szeregowych posłów. Wierchuszka Nowogrodzkiej sama doprowadziła do takiej dziwacznej i bardzo niebezpiecznej dla władzy PIS sytuacji. Od chwili powstania partii zawsze wierność i posłuszeństwo wobec Prezesa były podstawową regułą obowiązującą wszystkich jej członków. I z nią wiązały się wszystkie bez wyjątku korzyści wynikające z przynależności do PIS. Ale to się zmieniło. Nie wiem, czy ten nowy trend zapoczątkował Gowin, czy może Ziobro. Żaden z nich nie był wprawdzie członkiem PIS i partyjnym podwładnym Kaczyńskiego. Niemniej obaj wypowiedzieli w pewnym momencie posłuszeństwo Prezesowi i zaczęli mu stawiać twarde warunki dalszej współpracy.
Gowin wprawdzie zapłacił za to w końcu głową
ale przez długi czas to on trzymał Kaczyńskiego w szachu. Ziobro zaś, w efekcie ciągłego negowania lub nawet torpedowania decyzji Cepa (czyli de facto decyzji Kaczyńskiego) bardzo umocnił swoją pozycję. Udało mu się to dlatego, bo Kaczyński jest obecnie dużo słabszy, niż był jeszcze 2-3 lata temu. Dziś Kaczyński nie może często narzucić swojej woli nie tylko Ziobrze, ale nawet członkom własnej partii… Prezes stał się zakładnikiem i Ziobry, i śmieci Bielana oraz Kukiza, i niektórych członków PIS. Bunt 30 posłów przy okazji prób przegłosowania „piątki dla zwierząt” był pierwszym tak poważnym, ale wcale nie był ostatnim. Prezes się wówczas wściekł i ukarał buntowników za zdradę, ale szybko musiał się z kar wycofać.
I to był początek końca żelaznej dyscypliny w klubie PIS.
Potem coraz częściej zaczęły się powtarzać sytuacje, że jacyś posłowie PIS, pod różnymi pretekstami, odchodzili z klubu. W normalnych warunkach, czyli posiadając stabilną większość w Sejmie, Kaczyński by ich kazał wszystkich rozstrzelać wraz z rodzinami i zwierzętami domowymi. Zniszczyłby ich. Ale warunki dalekie już były od normalnych. Bez buntowników PIS nie miało większości, a mijający rok był na Wiejskiej pełen głosowań o fundamentalnym znaczeniu dla trwania władzy Kaczyńskiego. I Prezes nie tylko musiał wybaczać renegatom, ale wręcz prosić ich o powrót na łono partii i klubu PIS. A za tymi ich powrotami zawsze kryły się przekupstwo lub szantaż. Doszło do kuriozalnej sytuacji, niegdyś zupełnie nie do pomyślenia. Zdradzenie Prezesa zaczęło się stawać działaniem opłacalnym!
Z wyjątkiem posła Giżyńskiego wszyscy pozostali buntownicy ewidentnie na swoim buncie skorzystali. Poseł Kołakowski w nagrodę dostał fuchę w BGK z pensją ok. 30 tys. zł miesięcznie, a potem stołek wiceministra rolnictwa. Posłowi Czartoryskiemu CBA „zawiesiło” śledztwo w sprawie nadużyć, posłanka Janowska została dyrektorem w Elektrowni Bełchatów etc., etc.Z punktu widzenia interesu partii i stabilności władzy PIS nie to było najgorsze, że Kaczyński, zamiast wdeptać w ziemię renegatów, musiał im włazić w d… i przekupywać. Najgorsze było to, że działo się to na oczach wszystkich pozostałych PIS-dzielców… Wszyscy widzieli, że bycie wiernym i posłusznym Kaczyńskiemu może być dużo mniej korzystne, niż zbuntowanie się i stawianie żądań.
Proces gnicia lojalności wobec Prezesa i partii zaczął zataczać coraz szersze kręgi.
I te dylematy posłów PIS, co jest dla nich korzystniejsze, będą się pogłębiać w miarę zbliżania się terminu wyborów. Bowiem tylko kilkudziesięciu najważniejszych polityków partii może być pewnymi biorących miejsc na listach PIS. Gdyby wybory odbywały się teraz partia Kaczyńskiego nie zdobyłaby więcej, niż 120-140 mandatów. Czyli już dziś ok. 60-80 obecnych posłów PIS nie dostałoby się do Sejmu! I żaden z ludzi Ziobry. Perspektyw na wzrost poparcia dla partii raczej nie ma, realny jest za to spadek tego poparcia do poziomu poniżej 25%. Tak więc można już dziś założyć, że poza najstarszymi stażem, sprawdzonymi politykami PIS do przyszłego Sejmu dostanie się góra 30-40 kandydatów partii z drugiego szeregu.
Lojalność i posłuszeństwo Prezesowi mogą, ale wcale nie muszą, gwarantować sukces w najbliższych wyborach. Wielu posłów zaczyna więc kombinować, jak by się tu maksymalnie nachapać już teraz, kiedy jeszcze są przy korycie i mają mocną pozycję przetargową… Bo gdy do wyborów zostaną już tylko miesiące ich możliwości negocjowania czegokolwiek gwałtownie się skurczą. Znów o wszystkim będą decydować ci układający listy wyborcze.Nie trzeba być jasnowidzem, by odgadnąć, co będzie się wkrótce dziać w głowach polityków PIS. Ci młodsi stażem posłowie, z dużo mniejszymi szansami na sejmową reelekcję, dziś mają o dziwo często pozycję bardziej klarowną i mocniejszą, niż ci starzy wyjadacze.
Bo młodzi mają niewiele do stracenia
Załóżmy, że dziś niektórzy z nich zaryzykują, zbuntują się (np. w kwestii szczepień) i zażądają jakichś konkretnych korzyści dla siebie. Kaczyński będzie wściekły, ale niemal na pewno ustąpi. I taki buntownik (albo jego żona lub syn) dostanie fuchę w spółce SP lub ministerstwie. Czysty zysk. Tyle, że w przyszłości taki szantażysta już raczej na partyjnych listach się nie znajdzie. Ale możliwe, że i tak by się do Sejmu nie dostał. Posłowie PIS mają w głowach kalkulatory, potrafią być bardzo przewidujący, bystrzy i operatywni. Niestety, tylko wtedy, gdy chodzi o ich osobiste korzyści lub karierę. W każdym razie potrafią już dziś kalkulować swoje przyszłe szanse wyborcze, w zależności od okręgu, w którym będą startować, rywali z listy, znajomości itd. Jeśli widzą te szanse marnie, to nie mają nic do stracenia. Ale oni i tak są w korzystniejszej sytuacji od wielu czołowych polityków Nowogrodzkiej.
Bo jeśli ich szantaż nie wypali
Kaczyński nie zgodzi się na ich warunki, PIS-owska większość sejmowa się załamie i dojdzie do przedterminowych wyborów, to buntownicy stracą co najwyżej poselskie mandaty i diety. Zachowają natomiast wolność osobistą i majątki (jeśli oczywiście je posiadają). Zbyt krótko byli posłami i nie sprawowali żadnych istotnych funkcji, więc nie zdążyli dopuścić się poważniejszych przestępstw. Natomiast Cep, Sasin, Kamiński, Błaszczak, Gliński, Dworczyk, Szydłowa, Zalewska i setki innych PIS-owskich kanalii stracą wszystko. Każde z nich ma na koncie taką dużą liczbę przestępstw, że nawet gdyby nowa władza przymknęła oko na jedno lub dwa z nich, to niewiele im to pomoże.
Szydłowa nie wybroni się np. z kilkukrotnego złamania Konstytucji (podczas niszczenia TK) oraz składania fałszywych zeznań. Cep, Kamiński i Sasin nie będą mieć nic na swoją obronę w procesie o próbę bezprawnego przeprowadzenia wyborów i wyrzucenia w błoto ok. 100 milionów publicznych pieniędzy. A przecież Sasin będzie mieć jeszcze na głowie m.in. aferę SKOK-ów, a Kamiński choćby Pegasusa. Błaszczak to cała masa przypadków przekroczenia uprawnień i kantów w zbrojeniówce, ustawianie przetargów i notoryczna niegospodarność w wydawaniu miliardów zł. A taki Tchórzewski nie będzie miał jak wytłumaczyć się z niemal 2 miliardów zł utopionych w Elektrowni Ostrołęka. No i powróciłem nazad do punktu wyjścia.
Czyli do afer PIS i pani Wawrzynkiewicz w nich udziału
Bo ten post miał być pierwotnie o jednej z takich afer. Impulsem do jego napisania stały się bowiem 2 artykuły w Onecie dotyczące zakładu Bumar-Łabędy, który Błaszczak doprowadził właśnie do bankructwa. Sporo miejsca w tych artykułach poświęcono także skandalowi związanemu z tłumaczeniem z języka niemieckiego dokumentacji czołgów Leopard 2PL. Ponieważ daje sobie głowę uciąć, że większość z Was nie przeczytała tych artykułów od deski do deski, więc ja je Wam teraz pokrótce streszczę. Bowiem na przykładzie tylko tej jednej małej PIS-owskiej aferki (te duże afery PIS zaczynają się od 200 milionów zł wzwyż), można prześledzić, jak pozornie na niczym PIS-owcy potrafią zarabiać miliony zł. Nasze miliony.
Ta historia ma 3 głównych „bohaterów”. Pierwszym jest szef MON Błaszczak, którego przedstawiać nikomu nie trzeba. To Błaszczak zrobił swoim zastępcą w MON, a także szefem Polskiej Grupy Zbrojeniowej niejakiego Sebastiana Chwałka. Tenże Chwałek ma 2 cechy nadrzędne. Od wielu lat ma łeb aż po ramiona wsadzony w odbyt Błaszczaka i podąża za swoim promotorem krok w krok. Gdzie tylko pojawia się Błaszczak, tam zaraz obok niego pojawi się także Chwałek. I druga cecha Chwałka – on sam już pewnie nie pamięta, kiedy ostatni raz zdarzył się tydzień, gdy nie popełnił żadnego przestępstwa.
Chyba nawet Mejza mógłby u niego pobierać przestępcze korepetycje.
Tak więc w zasadzie każda decyzja, transakcja lub kontrakt zawierany przez kierowaną przez Chwałka PGZ już na „dzień dobry” obarczony jest uzasadnionym podejrzeniem, że chodzi o wyłudzenie, przywłaszczenie lub zmarnotrawienie milionów publicznych pieniędzy.W 2020 r. na stanowisko Prezesa Bumaru-Łabędy została przez Błaszczaka i Chwałka powołana Elżbieta Wawrzynkiewicz (na zdjęciu). Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie to, że Wawrzynkiewicz była jednocześnie szefową zakładów WZM w Poznaniu, które są dla Bumaru największą w kraju konkurencją. No i natychmiast zaczęły dziać się prawdziwe cuda, które w ciągu 1,5 roku doprowadziły zakład w Gliwicach na skraj bankructwa. Miejsca mi już zostało niewiele, więc skupię się tylko na jednym przekręcie PIS-owców – na sprawie remontu Leopardów i tłumaczenia dokumentacji ich dotyczącej.
Leopardy 2PL trafiły na wyposażenie naszej armii w 2013 r. W 2015 r. MON podjęło decyzję, że Bumar-Łabędy przeprowadzi ich modernizacją. W tym celu Bundeswehra i niemiecki producent Leopardów (Rheinmetall Landsysteme) dostarczyły stronie polskiej pełną dokumentację tych czołgów. W zdecydowanej większości jest to dokument „niejawny”. Właścicielem dokumentacji nadal pozostają Niemcy, a ze strony polskiej prawo dostępu do niej mają wyłącznie Inspektorat Uzbrojenia armii oraz zakłady Bumar. W umowie pomiędzy Niemcami a Bumarem znajduje się wyraźny zakaz przekazywania dokumentacji innym podmiotom. Do tej umowy dołączono dodatkowo Instrukcję Bezpieczeństwa Przemysłowego, która również zabrania udostępniania dokumentacji innym podmiotom w celu np. tłumaczenia.
I co zrobiła ta PIS-owska suka Wawrzynkiewicz?
Ano gdy tylko przejęła władzę w Bumarze, od razu przekazała dokumentację Leopardów do tłumaczenia… swojej macierzystej firmie WZM oraz innej firmie OBRUM, w której też była do niedawna Prezesem! Mamy więc już do czynienia z podwójnym przestępstwem (ujawnienie dokumentów niejawnych oraz złamanie zapisów umowy z Niemcami i IBP). A w zasadzie potrójnym, bo było to również ewidentne działanie na szkodę własnej firmy czyli Bumaru. „W tej dokumentacji znajduje się wykaz wszystkich części wozu, a także procedury montażu, demontażu czy przeglądów. Posiadając na wyłączność taką dokumentację, tylko Bumar mógł startować w wojskowych przetargach na przegląd tego typu Leopardów. Udostępniając ją innym firmom, prezes Wawrzynkiewicz po prostu osłabiła pozycję Bumaru na rynku, a wzmocniła swoją pierwotną firmę WZM”…
Obecnie Chwałek, gdy słyszy zarzuty pod adresem swojej protegowanej Wawrzynkiewicz ripostuje, że jak komuś coś się nie podoba, to może złożyć zawiadomienie do prokuratury! Tyle, że takie zawiadomienie złożyły już w lutym 2021 r. związki zawodowe w Bumarze. Ale to nie koniec afery. WZM w Poznaniu nie ma w ogóle uprawnień do tłumaczenia tego typu dokumentów! Wawrzynkiewicz (jako szefowa WZM) przekazała więc dokumentację do tłumaczenia biuru tłumaczeń Pozena. Tak jakby nie mogła jej przekazać wprost z Bumaru, którego też była wtedy Prezesem… WZM stały się więc zupełnie niepotrzebnym pośrednikiem.
Tyle, że biuro Pozena również nie miało uprawnień do tłumaczenia dokumentacji czołgów!
Skasowało wprawdzie za to tłumaczenie ponad 10 milionów zł, ale zleciło je zespołowi ok. 10 zewnętrznych tłumaczy, którzy dostali za swoją pracę jakieś standardowe wynagrodzenie. Czyli cały ten cyrk z przekazywaniem niejawnej dokumentacji czołgu innym podmiotom i jej tłumaczeniem miał głównie na celu jedno… Nie pozwolić, by Bumar sam dokonał tłumaczenia dokumentacji (do czego zakład ma uprawnienia!) i wybrać do realizacji tłumaczenia właśnie biuro Pozena, które zarobi krocie dosłownie nic nie robiąc. I WZM, i Pozena okazali się wyłącznie kosztownymi pośrednikami. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby właścicielem biura Pozena był jakiś krewny Błaszczaka, Chwałka lub Wawrzynkiewicz… I na koniec…
Skąd się wzięła kwota 14 tysięcy zł za tłumaczenie 1 strony dokumentacji? Dokumentacja czołgu miała 7.400 stron, zapłata wyniosła 10 milionów 377 tysięcy zł. Czyli po ok. 1,4 tysiąca zł za 1 stronę, co i tak jest kwotą kosmiczną. I o takiej kwocie mowa jest we wspomnianych artykułach w Onecie. Ale jest jeszcze pewien drobiazg… Czołgi Leopard 2PL są zmodernizowaną wersją czołgów Leopard 2A4, które już od dawien dawna są na wyposażeniu naszej armii. Od dawien dawna mamy również przetłumaczoną dokumentację czołgów Leopard 2A4. I w 90% pokrywa się ona z dokumentacją nowszej wersji czołgu!
Co na to pani Wawrzynkiewicz? Nie wiadomo.
Czyli kwotę ponad 10 milionów zł biuro Pozena skasowało nie za przetłumaczenie 7.400 stron tekstu. Tylko za przetłumaczenie nieco ponad 700-800 stron oraz co najwyżej skopiowanie i wklejenie pozostałych ok. 6.700 stron, które już dawno zostały przetłumaczone… I za których tłumaczenie już kiedyś zapłaciliśmy. Ile z tego skapnęło pani Wawrzynkiewicz? Ile zasiliło tajną kasę rządzącej bandy?
Dziękuję za uwagę.I proszę o udostępnianie tego tekstu gdzie się da, komu się da i kiedy się da…
Jacek Nikodem vel Jacek Awarski