Czy Obama nam mógł pomóc?

Pod koniec czerwca 2016 r do Polski miał przylecieć prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama. Rafał, szef grupy KOMPAS wpadł na pomysł, żeby na trasie przejazdu Obamy wywiesić duży baner z napisem po angielsku „Witamy w niedemokratycznym kraju gdzie nie ma prawa ani sprawiedliwości”. Konsultowaliśmy to telefonicznie. Powiedziałem, że bedzie to realne pod warunkiem wykonania tegoż baneru na siatce, która jest lekka i przepuszcza podmuchy wiatru. Baner o wymiarze 8×5 metrów daje czterdziestometrowy żagiel, zdolny dwutonowy jacht ciągnąć po jeziorze z szybkością do dziesięciu węzłów. Z zaprzyjaźnioną drukarnią ustaliłem i przekazałem Rafałowi cenę za wykonanie. Uznał, że to za drogo, ktoś z jego grupy podjął się załatwić taniej.

Podałem swój adres domowy dla kuriera i zająłem się bieżącymi sprawami pikiety, czyli wystawianiem taczek, napisu nad nimi etc. Dostałem w końcu informację, że paczka dotarła. Pojechałem odebrać i szlag mnie trafił. Paczka ważyła ponad sześćdziesiąt kilogramów, po rozpakowaniu i rozwinięciu na podwórku przed warsztatem okazało się, że baner został wydrukowany na grubej ceracie. Zostawiłem go tak, i zaległem na kanapie w warsztacie, żeby się uspokoić. Gdybym wtedy od razu zadzwonił do Rafała skończyłoby się to piekielną awanturą. Godzinę potem wracałem z tym bagażem na pikietę.

Kolejna awantura

Równolegle z awanturą o zdjęcia taczek rozegrała się awantura o ten baner. Już na spokojnie tłumaczyłem Rafałowi, że nie mam żadnych technicznych możliwości, żeby taką płachtę wywiesić czy postawić gdzieś na trasie, którą pojedzie Obama. Nie chciał uwierzyć. Opierdalał dziewczyny, które do pomocy zwerbował… Powiedziałem, że jedyne, co mogę, to postawić ten baner na masztach przed KPRM. Po dość długiej kłótni Rafał się zgodził. I okazało się, że baner swoje zadanie spełnił. Podświetlony w nocy reflektorem przyciagał wzrok, zwalniały i zatrzymywały się przed nim limuzyny na dyplomatycznych blachach.

Sam Barack Obama baneru prawdopodobnie nie zobaczył, przemieszczał się po mieście sciśle wyznaczonymi trasami. Żadna z nich nie przebiegała przed KPRM i naszymi pikietami. Władza nie chciała, żeby zobaczył, że ma jakichś przeciwników gotowych protestować na ulicy non stop. Ale baner miał jeszcze odegrać rolę na lipcowej kontrmiesięcznicy, by na koniec zostać zrabowany przez pisowską bojówkę, ale o tym napiszę kiedy indziej.

Czasami zamiast dzielić się potrafiliśmy się też połączyć

Obywatele RP pozbywszy się Henia Sikory i Beaty Sytkowskiej koncentrowali się na działaniach przed pałacem rezydenta. Było ich za mało, by mogli stawić odpór spychającej ich sprzed oczu Kaczyńskiego policji. Poprosili o pomoc inne grupy, w tym i KORD. Zgłosiliśmy pod Kordegardą i po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia siedem czy osiem zgromadzeń publicznych. Wszystkie zgłoszenia poszły równo o północy 30 dni przed, i wszystkie wyprzedziły zgłoszenie oficjalnego zgromadzenia PiS-owskiego. Mieliśmy pierwszeństwo.

Miasto zaproponowało negocjacje w siedzibie sztabu kryzysowego przy Młynarskiej. Zgodziliśmy się odwołać większość naszych zgłoszeń pod warunkiem, że nie będą na spychać sprzed Kordegardy. Zgodziliśmy się. Dziesiątego lipca pod Kordegardę mogłem pojechać dopiero ok trzynastej, kiedy Hania przyszła podyżurować w namiocie. Miała tyko kilka godzin, więc do nocy i tak zostać nie mogłem. Po przyjeździe na miejsce zobaczyliśmy, że policja ścisnęła i otoczyła Obywateli RP kordonem na tak małej przestrzeni, że burłacy, czyli trzymający odciągi masztów z banerem, nazywanym roboczo Zimnym Lechem, stali poza kordonem, narażeni na ataki smoleńskich fanatyków.

Na nasz baner miejsca nie było

Zapytałem, dlaczego dla mnie miejsca nie trzymali, odpowiedzieli, że to sprawka policji. OK, miejsca w kordonie nie ma? Stajemy poza nim! Rozwinąłem ten wielki baner na chodniku obok. Stoimy z Agnieszką przy nim. Podchodzi dowodzący akcją policjant, chyba Robert Szuster, ale mogę się mylić. -Panie Bajkowski, dlaczego pan tu stoi? – Bo mogę… Ale panie Bajkowski wasze zgromadzenie jest tam, tu panu nie wolno stać! – To zrób pan tam miejsce na mój baner. -Nie mam tylu policjantów do kordonu! – To se pan dokup… Obama był jeszcze w Polsce. Ze względu na trwającą wizytę zakazane były zgromadzenia spontaniczne. Swoje zgłoszone zgodnie z umową odwołałem.

Szuster spróbował mnie tym uderzyć. -Panie Bajkowski, spontaniczne zgromadzenia sa zakazane, będę musiał interweniować. – To interweniuj pan, tylko zawołaj ze sześciu silnych, mniej nie da rady… Oszukaliście mnie obiecując, że jak odwołam zgromadzenie, to tutaj będzie miejsce dla mnie. Mandatu nie przyjmę, pisz pan od razu wniosek do sądu! Coś tam jeszcze pomamrotał, ale interwencji nie podjął, zostaliśmy na placu boju zwycięsko. Po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia gromadzili się obrońcy krzyża z banerem „Brońmy krzyża od Bałtyku do Tatr”. W pewnym momencie zaczęli nam przez ulicę ubliżać. Obywatele RP przyjęli taktykę ignorowania takich zaczepek.

Cóż, ja nigdy Obywatelem RP nie byłem…

Po pierwsze dlatego, że na wejsciu żądali podpisania lojalki, zwanej deklaracją obywatelskiego nieposłuszeństwa. Mam awersję do takich akcji. Po drugie, przy bliższym poznaniu Kasprzak mocno w moich oczach stracił. Potrafił cynicznie w prywatnych rozmowach zaprzeczać ideałom, które głosił publicznie. Potem miało się okazać, że jest zdolny do każdego świństwa, do podłości, by postawić na swoim. Wtedy czas jakiś wytrzymałem, ale jak nas od Żydów zaczęli wyzywać, coś we mnie pękło. -Ja jestem Żydem, chodź, spróbuj mnie zabić!. I masonem też! Ktoś z boku dorzucił -I cyklistą! Zaczęło się robić wesoło.

Dopadł mnie Kasprzak. -My tak nie robimy! -Paweł – twoje zgromadzenie jest tam. Nie trzymałeś miejsca dla mnie, ja nie muszę się do ciebie dostosować. Tu jest moje zgromadzenie! Byłem na niego zły, że ustapił policji i nic nie zrobił, żeby mnie i nasz baner do swojego zgromadzenia dołączyć. Dopiero Ewa Trojanowska z Wrocławia mnie spacyfikowała, zajęła rozmową, tamci się wyciszyli. Około osiemnastej musiałem wracać pod KPRM, zwolnić dyżurująca Hankę.

Obama wrócił do domu, życie na ulicy toczyło się dalej.

W parlamencie zaczynała się procedura ubezwłasnowolnienia sądów, rozjeżdżano Trybunał Konstytucyjny. KOD zajęty wewnętrzną wojenką nie miał specjalnie chęci, by coś z tym fantem zrobić. Jako ORD zorganizowaliśmy pierwszą pikietę pod sejmem. Pikieta była ponad podziałami, pokazali się na niej również Obywatele RP. Brałem udział w pierwszej próbie przeniesienia protestu na teren sejmu, pod sam budynek. Weszliśmy na teren we troje – ja, Wojtek Kinasiewicz i jego córka, nie pamiętam w tej chwili imienia. Straż marszałkowska nie dała nam nawet banerów rozwinąć, daliśmy się grzecznie wyprowadzić. Do kolejnej próby doszło zaraz po kontrmiesięcznicy lipcowej, 11 albo 12 lipca. Kilkanaście osób weszło na teren sejmowy i usiadło tam w akcji protestacyjnej. Zostali oczywiście spacyfikowani i wyniesieni. Kijowski podjechał motorkiem, popatrzył, ironicznie się uśmiechnął i odjechał w siną dal…

Maciej „Miki” Bajkowski
Zapraszam na Facebooka
Zapraszam na salon24.pl