Zakończyłem wczorajszy tekst wątkiem „Leśnego Ruchadełka” alias „dodatku do nart”, więc dziś kontynuacja tego tematu. Od kilku tygodni gorączkowo poszukuję jakiejś nowej i wyrazistej nazwy dla „Ja jako Prezydent”, ale coś mi te poszukiwania nie wychodzą. „Szmata”, „błazen”, ”pajac”, „Jego Wysokość” i „głowa państwa” już mi się nieco przejadły, a wkraczamy właśnie w okres, gdy 1. osoba w państwie będzie stałym bohaterem moich postów. I jakoś muszę ją nazywać. Domyślam się mniej więcej, jakie określenia Wam chodzą po głowach. Odpada! Epitetów do niego pasujących to ja też znam dziesiątki. Ale nie o epitety tu chodzi! Chodzi o takie jego określenia, żeby były do przełknięcia przez adminów grup, w których moje posty są udostępniane, a więc nie tylko grup „opozycyjnych”.
Napisałem wczoraj, że nie da się jednocześnie pozyskiwać wyborców o poglądach skrajnie prawicowych i umiarkowanych lub liberalnych. Trudno jest jednego dnia mrugać okiem do jednych, a następnego dnia robić ukłon w stronę drugich. Bo w ten sposób zrazi się i jednych, i drugich. A jeszcze i własnemu elektoratowi namiesza się we łbach. Trzeba się więc już na początku zdecydować, do kogo adresuje się przekaz całej kampanii wyborczej. A przynajmniej tak robią politycy poważni, odpowiedzialni i przewidywalni.
Przykładem, jak nie należy pozyskiwać wyborców, był 5 lat temu Prezydent Komorowski. Który na początku może i miał, wraz ze swoim ówczesnym sztabem, pomysł na kampanię. Ale widząc spadające własne poparcie i rosnące poparcie „dodatku do nart” wpadł w panikę. Przekaz jego wystąpień stał się mało przejrzysty, a potem to już była tragedia i totalny chaos. Przeciwnik wyskakiwał z jakimś populistycznym hasłem, a Komorowski, zamiast pokazać wszystkim absurdalność lub szkodliwość tego hasła, zaczynał to hasło przelicytowywać. Z dnia na dzień zmieniał zdanie, stawał się więc mało wiarygodny i sprawiał wrażenie całkowicie zagubionego. W efekcie nie tylko nie pozyskał nowych wyborców, ale jeszcze zniechęcił dotychczasowych. Przypomnę to, o czym pisałem kilka tygodni temu. Komorowski 3 miesiące przed tamtymi wyborami miał przewagę 30% nad „Leśnym Ruchadełkiem”, tym dziś wydymającym policzki i mówiącym do żony Agatki „Postanowiliśmy, ja jako Prezydent, udać się do toalety oddać mocz…”
„Ruchadełko” tych błędów teraz nie popełni. Chyba, że… Ale o tym później. Na razie ”Ruchadełko” ma opracowaną jakąś strategię i będzie się jej trzymać przynajmniej do ogłoszenia wyników I tury. Jest to strategia, dla mnie przynajmniej, dość zaskakująca. Tak jak większość komentatorów politycznych spodziewałem się, że będzie chciał pozyskać wyborców umiarkowanych i prounijnych. Że będzie robić przyjazne gesty w stronę Brukseli, przestanie bez przerwy gadać o oczyszczaniu środowiska sędziowskiego i stanie się w ogóle takim gołąbkiem z gałązką pokoju w dziobie. Jak jego pryncypał w trakcie kampanii AD 2010, kiedy to ponoć jechał na psychotropach. Wyszło na to, że Kaczyński w całym swoim życiu zachowywał się jak człowiek normalny tylko przez te kilka miesięcy, gdy był naćpany.
Jeśli takie były plany „Ruchadełka”, to już na dzień dobry szlag je trafił. Bo tuż przed rozpoczęciem jego kampanii wybuchła awantura o ustawę kagańcową, która najpierw pociągnęła za sobą nasze masowe protesty, a potem otwartą już wojnę z Unią. No i dodatkowo pogłębiła podziały w społeczeństwie. „Ruchadełko” był i jest zakładnikiem swojej partii oraz jej polityki. I to właśnie z winy tej partii znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie mógł przyjąć postawy niezdecydowanej lub niezaangażowanej, a już tym bardziej krytykować Nowogrodzkiej. Bo zacząłby tracić nawet PIS-owski elektorat. Stanął więc jednoznacznie po stronie swoich mocodawców, no i to „zaangażowanie” widzieliśmy podczas jego kolejnych publicznych popisów. Znów skandaliczne słowa o sędziach i otwarte ataki na Unię.
Wydaje mi się, że został tym samym przez działania PIS-u zmuszony do gry va banque. Czego, być może, wcześniej wcale nie planował. Bo jest to dla niego gra dość ryzykowna, a jeszcze niedawno wydawało się, że zdobędzie reelekcję bez większego wysiłku, a do żadnego ryzykowania nie będzie w ogóle zmuszony. Teraz postawił zaś wszystko na kartę „wygrać wybory już w I turze”. Stąd radykalizacja jego postawy i wypowiedzi, mająca nie tylko zmobilizować elektorat PIS-u, ale i zjednać mu wyborców Konfederacji. Bez nich nie ma co marzyć o ponad 50% w I turze. A nawet jeśli pozyska część z nich, to i tak rozstrzygnięcie wyborów w I turze będzie praktycznie niemożliwe. Bowiem PIS nie ma już dziś poparcia 43-45%, jakie miało jeszcze w październiku. Do maja zaś jest daleko i to poparcie niemal na pewno jeszcze stopnieje, o czym pisałem wczoraj.
A w II turze może się wydarzyć wszystko. Wyborcy Konfederacji wprawdzie na pewno nie zagłosują na kandydata opozycji, ale z PIS-em też im nie jest po drodze. Bo PIS to ich jedyny rywal po prawej stronie sceny politycznej. Mocny PIS wchłonie w pewnym momencie Konfederację, więc zależy jej raczej na osłabianiu rywala, niż podawaniu mu ręki. Przewiduję więc dość niską frekwencję wśród ich elektoratu. I brak wezwania liderów K. do poparcia „Ruchadełka”. Chyba, że Nowogrodzka zawrze z tymi liderami jakiś deal np. stołki wiceministrów dla córki JKM lub żony Bosaka. Mało prawdopodobne, ale nie takie cuda już widziałem w ostatnich latach.
W każdym razie bez poparcia wyborców K. szanse „Ruchadełka” maleją znacząco. No i tu doszedłem to sedna tego posta. A mianowicie do perspektyw zdobycia potrzebnych procentów wśród wyborców umiarkowanych. Teoretycznie „Ruchadełko” przed II turą, czując już nóż na gardle, może próbować wywinąć voltę i zacząć z kolei mrugać oczkiem do tych wyborców. Tylko, że byłoby to mruganie kompletnie niewiarygodne i w ogólnym bilansie chyba dla niego szkodliwe. Kto się da nabrać na nagły przypływ miłości do Unii, którą teraz bezpardonowo atakuje? Kto uwierzy, że jego stosunek do bolszewizacji polskiego sądownictwa zmienił się w ciągu kilkunastu godzin? I to akurat po I turze wyborów?! A poza tym cały czas bardzo realne będzie zagrożenie, że podlizywanie się wyborcom umiarkowanym doprowadzi do furii elektorat PIS-u.
Więc niemal pewne jest, że „Ruchadełko” nie złagodzi swojego stanowiska, będzie natomiast na gwałt próbował pozyskać elektorat wiejski. Czyli ten ideologicznie mu najbliższy. Wspólna płaszczyzną będzie z pewnością głęboki katolicyzm, „wartości rodzinne” i sprzeciw wobec LGBT oraz lewactwa. Ale to za mało. PSL-owiec to PSL-owiec. A polski chłop to polski chłop. I jeden, i drugi wypatruje przede wszystkim swoich osobistych korzyści. Rada Naczelna PSL-u nie wezwie do poparcia „Ruchadełka”, bo ich stanowiska ministerialne raczej nie interesują. Ich przyjęcie oznaczałoby zawiązanie nieformalnej koalicji z Nowogrodzką, której grunt zaczyna się palić pod nogami. Po co z własnej woli wsiadać do tonącej łajby? Chyba, że Kaczyński rzuciłby na szalę stanowiska w spółkach-gigantach w rodzaju PZU, ORLEN lub Pekao.
Mieszkańców wsi też nie ma za bardzo czym przekupić. Bo PIS od co najmniej 3 lat dyma ich aż miło. I jeszcze w dodatku robi z nich wałów. Daje im łaskawie, przy wielkim zgiełku medialnym, 500+ na krowę, a przecież nawet najgłupszy rolnik wie, że te pieniądze w rzeczywistości dał nie żaden Kaczyński, tylko Bruksela. Dopiero co Kaczyński obiecał im w kampanii wyborczej zrównanie w ciągu kilku miesięcy dopłat do ha. A teraz okazuje się, że Unia, zamiast ich podwyższania, planuje drastyczne redukowanie funduszy na nasze rolnictwo. Właśnie wskutek niszczenia naszych sądów i antyunijnej polityki PIS-u oraz „Ruchadełka”. Rolnik więc wie już, że wygrana tego ostatniego jest gwarancją jeśli nie Polexitu, to na pewno ostrych sankcji i katastrofy w polskim rolnictwie. Rolnicy na sankcjach stracą najwięcej i oni pierwsi zaczną przymierać głodem. Oddając głosy na „Ruchadełko” założą sobie i swoim rodzinom stryczki na szyje.