Czy pamiętacie, co Jurand ze Spychowa odpowiedział Zygfrydowi de Lowe na zamku w Szczytnie, gdy krzyżacki komtur drwił z niego, iż stoi przed nim jak pies, ubrany w zgrzebny wór pokutny, z powrozem zawieszonym na szyi, wyglądając łaski i zmiłowania? Jurand powiedział mu wówczas: „Nie równaj mnie z psem, komturze, bo czci ujmujesz tym, którzy potykali się ze mną i z mojej ręki polegli”…

Szyderstwo i sarkazm, wykpiwanie i ośmieszanie, wyśmiewanie lapsusów językowych, idiotycznych wypowiedzi oraz kłamstw, cech wyglądu, głupoty, niekompetencji i fanatyzmu funkcjonariuszy PIS jest jedną z form walki z nimi. Na ile jest ona skuteczna – nie wiemy. Ale nie może ona jednak być jedyną bronią, jaką przeciwko PIS-owi stosujemy! Samym szyderstwem i śmiechem nie odsuniemy ich od władzy. Poza tym nie możemy zapominać, że ta drwina i wykpiwanie są jednak bronią obosieczną. W pewnym sensie – wyśmiewając Kaczyńskiego i polityków PIS – wyśmiewamy także… sami siebie. Skoro tacy przestępcy, debile, nieuki, niedojdy i kłamcy jak Kaczyński, Szydłowa, Kuchciński, Sasin lub Suski nie tylko bez problemu zdobyli władzę w 38-milionowym państwie, ale jeszcze potrafili ją utrzymać przez 6 lat i nadal mają poparcie ok. 30% wyborców, to jakie to świadectwo wystawia nam?! Od 2015 r. spuszczają opozycji łomot w każdych wyborach, również ich pierwsze miejsce we wszystkich możliwych sondażach jest niczym niezagrożone. Skoro oni są nic nie warci, to co jesteśmy warci my?!

Przypomniałem słowa Juranda nie po to, by Was dołować. Tylko po to, by Was przestrzec, wku*wić i dodatkowo zmotywować. Kpina i wyśmiewanie są potężną bronią, ale tylko wtedy, gdy dla tych osób wyszydzanych i ośmieszanych są bardzo bolesne, gdy doprowadzają je do szału. A tak w przypadku zdecydowanej większości polityków PIS, nawet jeśli kiedyś było, to obecnie już raczej nie jest. Oni się już uodpornili. Do Kaczyńskiego te drwiny z niego nigdy nie docierały, bo on ogląda i słucha tylko tego, co jest dla niego miłe i korzystne. To dlatego od wielu lat spotyka się tylko ze wyborcami PIS i udziela wywiadów tylko prawicowym dziennikarzom. A Cep, Terlecki, Macierewicz lub Suski, wierzcie mi, nawet jeśli docierają do nich niewybredne żarty na ich temat, to wzruszają tylko ramionami i puszczają je koło uszu, a może nawet sami się z nich śmieją. Nie tylko dlatego, że już się przyzwyczaili i zobojętnieli. Ale także dlatego, że żeby odczuć boleśnie takie drwiny z samego siebie, to trzeba nie tylko potrafić je zrozumieć, ale jeszcze mieć w sobie jakieś minimum wrażliwości. Zaś zdecydowana większość polityków PIS ma w sobie tyle wrażliwości na krytykę i zdolności do samokrytyki, co worek cementu lub kostka brukowa. Musimy więc mieć świadomość, że o ile te wszystkie antyrządowe memy, dowcipy i ironiczne komentarze poprawiają nam humor i dodają otuchy, to ich znaczenie w walce z władzą jest bardzo ograniczone. Tym bardziej, że przyzwyczaili się i uodpornili na nie także wyborcy PIS-u. Antypisowskie żarty i drwiny mogą ich czasami wkurzyć, tym bardziej, że na ogół bardzo identyfikują się z politykami Nowogrodzkiej. Ale na pewno nie będą mieć decydującego wpływu na ich morale lub zmianę sympatii politycznych… Piszę o tym dlatego, bo jest wiele sposobów na skuteczniejszą walkę i zepsucie nastroju politykom PIS oraz ich twardemu elektoratowi. Takich sposobów, które realnie uderzają w społeczne poparcie dla Kaczyńskiego.

Dziś rzeczywistą opozycję antypisowską w Polsce tworzy może 200-300 tysięcy osób, góra 400 tysięcy. Na pewno nie więcej. To są ludzie realnie przeciwstawiający się reżimowi, zaangażowani w ciągłą, realną walkę z nim, mniej lub bardziej skuteczną. To przerażająco mało, zważywszy, że na partie opozycyjne w wyborach głosuje ok. 8-9 milionów Polaków. A wobec spadku poparcia dla PIS, widocznego od kilku ładnych miesięcy, można szacować, że dziś na opozycję zagłosowałoby nawet ok. 11 milionów obywateli. Co ciekawe, pewnie ok. 5 milionów z nich uważa się za opozycję, co jest kompletnym nieporozumieniem, bowiem poglądy opozycyjne i działalność opozycyjna to nie to samo. W stanie wojennym upadku komuny pragnęła większość z nas, ale aktywnych opozycjonistów było najwyżej 100 tysięcy. Dziś opozycyjność milionów Polaków przejawia się głównie w oglądaniu TVN24, niechęci do PIS-u, głosowaniu na partie opozycyjne i ewentualnie dość biernym członkostwie w grupach opozycyjnych na Fb. Tymczasem aktywna opozycyjność polega na takiej postawie i formie działalności, które w rzeczywisty sposób szkodzą reżimowi, przysparzają zwolenników opozycji albo zniechęca wyborców PIS do głosowania na Kaczyńskiego.

Setki razy czytałem komentarze, w których zadawaliście dramatyczne pytania. Co to daje, że ja piszę i piszę, skoro te teksty nie docierają do wyborców PIS? Jak długo będziemy w tym demaskowaniu przestępstw PIS-u i głoszeniu prawdy o ich rządach zamknięci w swoistej medialnej bańce? Dlaczego nie podejmujmy prawdziwej walki, na co czekamy? A ci najbardziej „bojowi” powtarzają: „aktywność na Fb i pisanie postów są stratą czasu, trzeba prowadzić realną walkę z reżimem, wyjść na ulice i siłą odsunąć PIS od władzy…”. I tacy ludzie są często najbardziej denerwujący, bo gdy ich pytam, kiedy ostatni raz protestowali na ulicach, to albo unikają odpowiedzi, albo mówią, że w… 2016 r., w obronie TK. A gdy dociekam, na czym obecnie polega ich realna walka z reżimem i w czym ona jest lepsza i skuteczniejsza od tego mojego publikowania antypisowskich postów na Facebooku, znów albo w ogóle nie odpowiadają, albo piszą enigmatycznie: „robię bardzo dużo, ale nie będę się tym publicznie chwalić…”. Bez komentarza.

Nie jest prawdziwym opozycjonistą ten, kto tylko przesyła jakiś post, informację, mem lub zdjęcie kilku swoim zaufanym znajomym na Fb. To nie jest żadna opozycyjność i przejaw walki z reżimem, żaden akt odwagi i żadna zasługa! Tylko zwykły obowiązek. Realna walka takiego człowieka z PIS-em (czyli realne szkodzenie PIS-owi!) zacznie się dopiero wtedy, gdy będzie on brać regularnie udział w ulicznych protestach. Gdy treści przeczytane na Fb lub TT będzie przekazywać nie tylko swoim najbliższym znajomym, ale także osobom nie będącym wyborcami opozycji. Gdy namówi swojego sąsiada, uparcie stroniącego od polityki, do w miarę regularnego czytania artykułów zamieszczanych w Onecie, Newsweeku, Polityce. Lub gdy sprowokuje jakiegoś zwolennika PIS do obejrzenia Faktów TVN-u, choćby od czasu do czasu.

Może się takie namawianie lub prowokowanie nie udać raz i drugi… Nikt nie obiecuje, że będzie łatwo. Ale trzeba przynajmniej próbować. Będzie to już forma realnej walki z dyktaturą, dla osób w podeszłym wieku często jedyna możliwa do prowadzenia. Ale bardzo ważna, bo właśnie od takich drobiazgów zaczyna się edukowanie i polityczne uświadamianie ludzi… A tego wyedukowania i uświadomienia społeczeństwa Kaczyński boi się panicznie, bo tylko dzięki ciemnocie, naiwności i pazerności milionów Polaków dorwał się do władzy. Tyle, że proces edukowania i uświadamiania zawsze jest rozciągnięty w czasie. I właśnie czas, jaki nam pozostał do dyspozycji, jest jednym z „bohaterów” tego tekstu i kolejnego. Niby mamy dużo czasu do kolejnych wyborów, ale w rzeczywistości wcale nie mamy go zbyt wiele. Wprawdzie wybory wygrywa się przy urnach, ale na sukces wyborczy trzeba pracować codziennie, tydzień po tygodniu, całymi miesiącami…

Otworzyła się teraz przed nami wyjątkowa okazja, by bardzo mocno zachwiać wysokim poparciem dla PIS, wyraźnie i trwale zniechęcić do nich dużą część elektoratu i odsunąć w końcu Kaczyńskiego od władzy. Mieliśmy już podobną okazję, podczas wyborów prezydenckich. Jestem przekonany, że wynik tamtych wyborów został sfałszowany, ale nie będę teraz tego tematu rozwijać, bo to już przeszłość. W 2020 r. naszą siłą był olbrzymi entuzjazm, wielka mobilizacja, aktywność i energia, a także powiew świeżości, jakie były związane z osobą Rafała Trzaskowskiego i jego kampanią. Był to entuzjazm i energia niemal wyłącznie pozytywne, można powiedzieć, że szlachetne… W najbliższych wyborach nie mniej istotna będzie także mobilizacja negatywna, skumulowana negatywna energia oraz „złe” emocje. Tamten entuzjazm coraz powszechniej zastępuje bowiem wściekłość, chęć odwetu, zmęczenie i zwykły strach. Ale nie jest to już tylko nasza wściekłość, którą czujemy zresztą od kilku lat. Chodzi o wściekłość, nieufność i lęk o najbliższą przyszłość także tych, którzy do tej pory nigdy na opozycję nie głosowali, w tym także wielu wyborców PIS. Naszym obowiązkiem jest wykorzystać tę rodzącą się w nich wściekłość i strach przed efektami rządów PIS.

PIS znalazł się w matni… Na własne życzenie. Jeśli chodzi o poparcie społeczne nie zaszkodziło im specjalnie ani łamanie Konstytucji i niszczenie niezależnego sądownictwa, ani setki przestępczych afer, ciągłe kłamstwa i manipulacje, przywłaszczanie sobie miliardów zł, niegospodarność i porażająca niekompetencja, kolejne wojny z Brukselą… Przez ostatnie 3-4 lata ratowała ich wyłącznie ekonomia: dobra kondycja gospodarki, kreatywna księgowość i zaciągane na potęgę kredyty. A teraz, po całej serii ich koszmarnych błędów i spektakularnych porażek, właśnie te „ekonomiczne” fundamenty władzy Kaczyńskiego otrzymują cios za ciosem. Ciosy od pandemii, inflacji i lawinowo rosnących cen prądu oraz gazu, od Brukseli i TSUE, a teraz na dokładkę od „PIS Burdelu”, ich sztandarowego programu. A następne ciosy już czekają w kolejce.

Nawet znacznie silniejsze gospodarczo, stabilniejsze i o niebo lepiej zarządzane państwo takiej komasacji fatalnych zjawisk by nie wytrzymało. A PIS, nie dość, że nie ma mądrych, kompetentnych i przewidujących polityków do rządzenia, to na dokładkę w ogóle nie ma wybitnych ekonomistów, którzy potrafiliby przynajmniej zminimalizować skutki ich, rujnującej publiczne finanse, polityki gospodarczej. Nie mają żadnych ekspertów gospodarczych, którzy mieliby choćby wizję wyjścia z ekonomicznego szamba, w którym zanurzamy się od początku pandemii. Od 2020 r. PIS potrafi jedynie wprowadzać kolejne „tarcze” , o których już w chwili ich wchodzenia w życie wiadomo, że będą niewystarczające. Choć te działania ratują sytuację tylko na krótką metę i tylko doraźnie uspokajają nastroje społeczne, to i tak budżet ich już nie wytrzymuje. PIS rozpieprzył nasze finanse publiczne, a zaciągnięte przez nich kredyty będą spłacać jeszcze nasze wnuki. Teraz wprowadza zupełnie szalony i chaotyczny, uderzający w milionów Polaków „PIS Burdel” tylko po to, by ratować budżet, zrujnować samorządy i zaspokoić oczekiwania swojego elektoratu…

PIS-wcy już wiedzą, że rozpoczęła się bolesna agonia ich władzy. Nie mają już ani pomysłów, ani środków, by jej zapobiec. Nie wykluczają wariantu, że jesienią nie będą już rządzić i to wcale nie wskutek przegrania wyborów. PIS-owcy znają bowiem prawdę, która do świadomości milionów Polaków jeszcze w pełni nie dociera. Że to, z czym mamy obecnie do czynienia w Polsce, to dopiero początek wielkiego krachu… Że prawdziwy gospodarczy (głównie cenowy) kataklizm czeka nas dopiero za kilka miesięcy. Gdy obecne wzrosty cen gazu, prądu i podwyżki podatków dla producentów oraz usługodawców zaczną się przekładać na ceny ich wyrobów. Gdy przestaną obowiązywać wprowadzane teraz ulgi i obniżki VAT-u na nośniki energii. Gdy upadnie kilkadziesiąt tysięcy małych firm, bo po wprowadzeniu „PIS Burdelu” nie będą w stanie utrzymać się na rynku. Dziś ubolewamy, że chleb, mleko lub mięso zdrożały o 20% w ciągu 6 miesięcy. Zacznijmy się oswajać z sytuacją, że mogą wkrótce podrożeć o 20-30% w ciągu tygodnia…

Ten koszmar cenowy, który nas czeka, ma tylko jeden, ale za to wielki plus. Uderzy, i to kto wie, czy nie najbardziej, także w elektorat Kaczyńskiego. PIS nie ma jak „punktowo” zadbać o swoich wyborców, a wyborców opozycji pominąć w ulgach lub dodatkowych świadczeniach. Można się spodziewać już wkrótce prawdziwej lawiny roszczeń płacowych, tymczasem PIS musi zacząć ostro zaciskać pasa. Zachwalając dobrodziejstwa „PIS Burdelu” kładli nacisk na rozwiązania korzystne dla najuboższych, ale już nie dotrzymując obietnicy wypłacenia 14. emerytury (bo budżetu na to po prostu nie stać) uderzają w najwierniejszą, 9-milionową grupę swoich wyborców. A jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że wypłata 14. emerytury jest sprawą oczywistą. Seniorzy są najbardziej zdyscyplinowaną grupą wyborców (niemal 80% z nich idzie do urn). Spośród emerytów regularnie uczestniczących w wyborach aż 55-60% popiera PIS. I oni, i te ponad 1,5 miliona seniorów, którzy do urn z różnych powodów nie chodzą, na pewno nie będą zachwyceni brakiem dodatkowego świadczenia, na które bardzo liczyli. Tym bardziej, że inflację i wzrost cen prądu oraz gazu emeryci odczuwają na ogół dotkliwiej od innych Polaków. Sporą część swoich pieniędzy muszą bowiem przeznaczać na leki i wizyty u prywatnych lekarzy, gdyż cała publiczna służba zdrowia jest zaangażowana w walkę z wirusem. Nietrudno więc sobie wyobrazić złość i zawód, ale także zwątpienie i wahanie tych spośród nich, którzy do tej pory bez namysłu popierali Kaczyńskiego… Rzecz do niedawna nie do pomyślenia, ale teraz to właśnie emeryci mogą się dla partii opozycyjnych stać jedną z głównych grup docelowych w kampanii wyborczej.

Kończę na dziś, ale mam jeszcze co nieco do powiedzenia na temat konieczności naszych „przygotowań” do wyborów. Będę więc kontynuować w następnym poście. Lepsze to, niż moje próby komentowania na bieżąco kolejnych afer i wpadek PIS-u, które teraz następują już w takim tempie, że najzwyczajniej za nimi nie nadążam.

Dziękuję za uwagę.

I proszę o udostępnianie tego tekstu gdzie się da, komu się da i kiedy się da… Jacek Nikodem vel Jacek Awarski