Tak, rzecz jasna poszłam na „Idź pod prąd”, bo czemu miałabym nie pójść? Ciekawa byłam jak przedstawione zostaną losy członków zespołu KSU, choć wielkim znawcą twórczości nie jestem. Aczkolwiek zesopół lubię i „Jabol punk” na karaoke był śpiewany… Ostrzegam, będą spojlery.

Zaczynamy od grupy młodych, zbuntowanych chłopaków, którzy olewają państwowe obchody (chyba rocznicę manifestu lipcowego) i popijają sobie wino. Jest druga połowa lat 70., punk rock trafia do Polski głównie na kasetach od „cioci z Ameryki”.

Chłopaki poznają zespół Sex Pistols i zaczynają odkrywać nieznaną do tej pory muzykę. Stanowią bardzo zgraną ekipę, ale nie wiemy, jak się poznali i jak rozwijała się ich przyjaźń. Trochę mi tego zabrakło, bo będąc outsiderem, znaleźć podobnych sobie przyjaciół w małym mieście nie jest łatwo. Z drugiej strony film ma opisywać powstanie zespołu, a nie całe życie ziomeczków z KSU. Inaczej stałby się bardzo długi.

Dziewczęta z Ustrzyk

Wyrazem buntu przeciwko władzy było słuchanie radia Wolna Europa. Siczka postanawia, że wyśle do nich list z prośbą o puszczanie muzyki punkowej. A żeby nikt nie wykrył autora, podpisuje się jako „Dziewczęta z Ustrzyk” i pojechał nadać list do sąsiedniego miasta.

Wzruszył mnie moment, kiedy zaaferowana mama głównego bohatera woła go, by powiedzieć, że ich miejscowość została wymieniona w wiadomościach. Chwilę później z radioodbiornika leci „God save the queen”. I to był taki moment pokazujący, że oto zaczyna dziać się historia. A przełom dziejowy – to znaczy przełom na mniejszą skalę, dla poszczególnych osób i grup – może wydarzyć się nagle, niepozornie. Sama tego doświadczyłam i wiem, z jaką czułością wspomina się takie momenty.

Trzy akordy, darcie mordy

Skoro już jest paczka przyjaciół i fascynacja muzyką, czemu by nie pomyśleć o stworzeniu punkowego zespołu? Jest tylko jedna przeszkoda: żaden z nich nie umie grać.

Zaczyna się więc żmudna nauka obsługi instrumentów muzycznych. Uważam, że fajnie jest to w filmie pokazane. Sama chęć tworzenia muzyki to za mało, konieczna jest systematyczna praca. Początkowe podejście chłopaków, że wystarczy znać przysłowiowe trzy akordy ewoluuje, gdy rozwijają swoje umiejętności. Grają koncerty.

I wiecie co? W jednej ze scen pojawia się klub „Karuzela”! Nie jest więc prawdą, że grozi zawaleniem, skoro wypożycza się go na plany filmowe.

Skąd w czasach PRL – owskiego niedoboru pozyskać instrumenty?-zapytał szeptem kolega, z którym byłam w kinie. Pamiętajmy jednak, że to epoka Gierka, niedobory nie są więc tak dotkliwe, jak w poprzednich dekadach. Wiele rzeczy da się załatwić lub pożyczyć. A czasami kupić – pierwszą gitarę, posiadaną przez chłopaków na własność, zasponsorowała książeczka oszczędnościowa ojca. Co zresztą skończyło się tęgim laniem.

„Druty na granicy dzielą nacje dwie…”

… „dzieli ściana nienawiści i przeraża mnie”. Tak, odniesień do obecnej sytuacji geopolitycznej nie zabrakło, i dobrze.

Po pierwsze, zespół musi mieć jakąś nazwę. A że Ustrzyki są blisko granicy, to może Tryzub? „Sryzub. Może Bandera od razu” – odpowiada Siczka. Chłopaki mają niezłą bekę, ale pomysłu na nazwę już nie. Dopóki ulicą nie przejeżdża trabant o rejestracji… KSU właśnie.

Po drugie, wysoko postawiony esbek pyta Siczkę, co jest za granicą. On odpowiada: Ukraińcy. „Gówno tam Ukraińcy, tam jest ZSRR, który przetrwa 300 lat!” – odpowiada PRL-owski aparatczyk, Jerzy Majak.

I tutaj moje małe spostrzeżenie. Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale „Moje Bieszczady” to także… utwór o akcji „Wisła!”. W interpretacjach, które czytałam, nie było o tym mowy, ale zauważcie, że:

  • W utworze pojawia się opuszczony cmentarz, zdziczały sad i zarośnięte olchą pola. Dość jasno kojarzy się to z ludźmi, którzy zmuszeni byli nagle opuścić swoje domy. (Daj Boże, aby o Osiedlu Przyjaźń nigdy nie trzeba było tak powiedzieć!)
  • Świerki wydają odgłos podobny do płaczu, a w ziemię wsiąkła ludzka krew i łzy. Oczywiście tragedie zdarzają się wszędzie i Bieszczady nie są tu wyjątkiem, ale zwróćmy uwagę na tytuł i refren utworu. Masowe wysiedlenia stały się tragedią dla wielu ludzi, a ich praca włożona w gospodarkę rolną na tym niełatwym terenie poszła na marne.
  • Wymieniona jest wieś Beniowa – obecnie po polskiej stronie całkowicie wyludniona i zrównana z ziemią, po ukraińskiej zaś znajdują się nieliczne zabudowania.
  • Wreszcie jest to powiedziane otwartym tekstem: druty na granicy, ściana nienawiści, podzieleni ludzie, co podkreśla krajobraz, gdzie rzeka San opisana jest jako „gniewna”.

Oczywiście, gdyby „Moje Bieszczady” były na maturze, pewnie bym dostała Ziobro punktów za taką interpretację…

Postaw Naczelnej bilet do kina!

KSU vs PRL

Być może władze Polski Ludowej nie miałyby nic przeciwko nowym prądom w muzyce, gdyby nie przychodziły one z Zachodu. W głębokim PRL – u wszystko, co zagraniczne, budziło wątpliwości. Nowa subkultura jest rozpracowywana przez władze. W ramach operacji „Żyletka” do środowiska bieszczadzkich punków przenika agent SB. Oczywiście nie ma pojęcia o subkulturze, więc notatka operacyjna opisuje są jako… „Pan Krok”.

A wspomniany już esbek Jerzy Majak to wali Siczkę w mordę mówiąc, że żadnego punka w Ustrzykach nie będzie, to jest dla niego miły, licząc na informacje. Stwierdza nawet, że PRL chce wspierać ludowych artystów. Wszystko zmienia się jednak, kiedy Majak orientuje się, że jego Siczka kręci z jego córką…

„Punkowa królowa”, czyli fanki KSU

No właśnie. Kobiety.

Siczka pierwszy związek ma z dziewczyną z Ustrzyk, która była zafascynowana artystą i jego muzyką. Nie dochodzi między nimi do niczego więcej, gdyż pierwsza sympatia lidera KSU ginie w wypadku.

A potem to już zaczyna się sex, drugs and rock’n’roll. Główny bohater przy każdej nadarzającej się okazji uprawia przygodny seks, co nie jest trudne, bo piszczące fanki same pchają się do łóżka. Jedna jest w ciąży, którą potem usuwa; druga wyszywa dla niego serwetkę, inna prosi o autograf na dupie, jeszcze inna biegnie odprowadzić Siczkę na dworzec, kolejna idzie z nim do toalety w pociągu…. i tak dalej.

I nie zrozumcie mnie źle, swoboda seksualna jest OK, jednak równouprawnienia tam nie było. Tu rzecz jasna nie mam pretensji do twórców, takie były czasy. Czytałam kiedyś, już daaaawno temu, wywiad z jakąś artystką muzyczną. Mówiła ona, że za każdym razem, kiedy grali koncerty, faceci pogowali, a dziewczyny stały na tyłach sali i trzymały im kurtki.

Trochę mi to zgrzytało, że dziewczyny w tym filmie sprowadzane są do roli obiektów seksualnych. No ale taka była wtedy rzeczywistość, równość istniała tylko w teorii, a gwiazdy punk rocka traktowały swoje fanki jako kolejne puste laski do zaliczenia. W sumie dobrze, że pokazana jest także negatywna strona lidera KSU. Otrzymuje on zresztą za to karę od losu. Kiedy po powrocie z wojska odwiedza Igę, swoją dawną sympatię (która, stereotypowo, latała za nim, a on ją zdradzał) – ta zdążyła już ułożyć sobie życie z kimś innym. Jest mu wtedy ciężko na sercu i chyba dociera do niego, że krzywdził zakochane w nim dziewczyny.

„Idź pod prąd” – podsumowanie recenzji

Uff, ale się rozgadałam! Ogólnie film warto obejrzeć, zwłaszcza będąc fanem takiej muzyki. Historia jest pokazana w dość uproszczony sposób i może nie wbija w fotel, ale fajnie opowiedziana. Gra aktorska Ignacego Lissa (Siczki) i Zuzy Galewicz (w roli Igi) jest fantastyczna! Pozostałych aktorów – różnie, ale ogólnie OK. No i te panoramy Bieszczad!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *