Kończę dziś ten zupełnie nieplanowany „tryptyk” poświęcony trzem politykom PIS-u. Co ma do tego Kaja Godek? Zabawne, ale gdy zaczynałem pisać pierwszy z tych 3 tekstów, nie miałem wcale zamiaru zajmować się Sasinem lub „Księciem Radomia” Suskim. Tylko Łukaszem Mejzą i Bartłomiejem Wróblewskim. Bowiem impulsem do napisania tamtego posta był wywiad, jakiego właśnie Wróblewski udzielił red. Mazurkowi w RMF FM. Od wielu miesięcy nie słucham już audycji tej stacji, o czym już kilkakrotnie wspominałem. Ale gdy natknąłem się gdzieś na informację, że gościem Mazurka był Wróblewski. Nie wytrzymałem i odnalazłem w sieci stenogram tego wywiadu.
No i po jego lekturze postanowiłem podzielić się z Wami moimi uwagami na temat zarówno „sprawy Mejzy”, jak i samego Wróblewskiego. Który, na kilkakrotne prośby Mazurka, miał ocenić postępowanie Mejzy i dalszą jego przyszłość w rządzi PIS. Miał ocenić, ale za cholerę nie chciał ocenić (patrz niżej). Natomiast o Sasinie i Suskim, również komentujących „sprawę Mejzy”, wtedy tylko napomknąłem. Chciałem nieco rozwinąć myśl, więc dopisałem o nich jeszcze kilka zdań… No i wylądowałem na manowcach. Wyszedł mi post o Sasinie i zapowiedź następnego posta o Suskim. Wróblewski gdzieś mi się zawieruszył.
Ale teraz się odnalazł…
Jeśli założymy, że osobnik zdrowy psychicznie, średnio inteligentny, w miarę biegły w mowie oraz piśmie, jako tako obyty, uczciwy i przyzwoity (ale bez przesady), zasługuje w skali od 1 do 10 na naszą notę „8”, to w partii Kaczyńskiego bardzo trudno byłoby nam znaleźć kogoś, kto miałby szanse na wynik powyżej „4”. I Bartłomiej Wróblewski jest tego potwierdzeniem. Jest znacznie inteligentniejszy i lepiej wykształcony, niż przeciętny PIS-owiec. Potrafi się poprawnie wysławiać i zapewne także czytać. Nie jest chamski ani agresywny. Nie jest chyba również złodziejem, malwersantem ani oszustem. Jednak jego ocenę w sposób dramatyczny obniża fakt, że nie jest on również człowiekiem… zdrowym psychicznie. Jest typowym aż do bólu prawicowym oszołomem. Czyli fanatykiem, ale wcale nie religijnym.
Jest to jedna z cech, która bardzo różni go od bohaterów dwóch wcześniejszych postów, Sasina i Suskiego. Którzy są mendami, przygłupami, moralnymi degeneratami i bezwzględnymi, wielokrotnymi przestępcami. Ale nie są fanatykami… Sasin nie jest nim na pewno. Suski może jest fanatycznie oddany Kaczyńskiemu, ale jest to jedyna forma fanatyzmu, jaką u niego dostrzegam. A i tu mam wątpliwości, ile jest w nim prawdziwego uwielbienia dla Prezesa i jego geniuszu, a ile zwykłego wyrachowania i gry pozorów. Red. Mazurek mnie w omawianym wywiadzie niczym nie zaskoczył.
Nie zaskoczył mnie zresztą również Wróblewski
niedoszły następca Adama Bodnara na stanowisku RPO. Właściwie, gdybym miał streścić tę część wywiadu, z którą się zapoznałem, to można by to zrobić kilkoma zaledwie słowami – porozmawiali sobie niemowa z głuchym ślepcem. I choć właściwie nic istotnego z tego fragmentu rozmowy nie można się było dowiedzieć, to jednak dawał on aż nadto do myślenia. Pokazywał bowiem, jaki jest stosunek polityków PIS do przeszłości Łukasza Mejzy, niewątpliwie najgorętszej postaci polskiej sceny politycznej w ostatnich tygodniach. Pokazywał również, że nawet największy oszołom, ogarnięty najbardziej niedorzeczną i szkodliwą obsesją, w dzisiejszych realiach sejmowych może być członkiem partii Kaczyńskiego dyktującym nierzadko warunki samemu Kaczyńskiemu. Bo Wróblewski, choć na takiego nie wygląda, jest obecnie politykiem, z którego zdaniem i poglądami wierchuszka Nowogrodzkiej musi się bardzo liczyć…
Wiele się mówi o tym, że większość sejmowa (i przyszłość rządów PIS) wisi na Kukizie (i kilku jego śmieciach), na Bielanie (i kilku jego śmieciach), na Ajchlerze i Mejzie.
A wszyscy zapominają, że w klubie PIS jest ok. 20-25 fanatycznych obrońców „życia poczętego”, bez których pełnego poparcia Kaczyńskiemu żaden Kukiz i Mejza nie będą w stanie w niczym pomóc… A Wróblewski jest wśród tych oszołomów czołową postacią. Mazurek zadał pytanie o Mejzę. Chciał się dowiedzieć, czy zdaniem Wróblewskiego powinien on być zdymisjonowany oraz czy PIS w ogóle dopuszcza możliwość wyrzucenia tej kanalii z rządu.
A Wróblewski, odpowiadając na to pytanie, zaczął gadać o… zarodkach i życiu poczętym. Mazurek ponownie zapytał o ocenę działalności Mejzy. I ponownie odpowiedź PIS-dzielca dotyczyła zarodków, komórek macierzystych i niedopuszczalnego wykorzystywania ich w różnych metodach leczniczych. Mazurek po raz trzeci zapytał o to samo. I Wróblewski po raz trzeci zaczął odpowiadać tak, jak poprzednio. Pozornie pytania Mazurka były proste do zrozumienia i równie proste powinny być odpowiedzi na nie. Bo trudno dziś znaleźć postać bardziej jednoznacznie negatywną, kojarzoną wyłącznie z kłamstwami, obłudą, oszustwami, licznymi przestępstwami i karierowiczostwem, niż Mejza.
A jednak Wróblewskiemu nie chciało przejść przez gardło
to, co każdemu przyzwoitemu człowiekowi przeszłoby bez trudu… Dwukrotnie stwierdził, że doniesienia nt. przestępstw Mejzy są „szokujące”… I że będą te przestępstwa przedmiotem dochodzenia. I tylko tyle udało się Mazurkowi wycisnąć z tego PIS-dzielca. Wróblewski na dobrą sprawę ani nie skrytykował Mejzy, ani nie odciął się od jego działalności w przeszłości. Natomiast bardzo chętnie, w dodatku w ogóle o to nie pytany, mówił o zarodkach i życiu poczętym. Z jego wypowiedzi jasno wynikało, że za największy grzech Mejzy nie uważa wcale wyłudzania pieniędzy od ludzi śmiertelnie chorych i rodziców nieuleczalnie chorych dzieci. Nie to, że firma Mejzy okradała nas wszystkich, kasując ciężkie pieniądze za fikcyjne szkolenia i unikając płacenia podatków. Największym grzechem Mejzy (a i to nie potwierdzonym) było zdaniem Wróblewskiego to, że w kuracjach i terapiach, które proponował nieuleczalnie chorym ludziom, miano ponoć wykorzystywać… komórki macierzyste!
Wróblewski, rzekomo przykładny katolik, pozujący na wzorzec chrześcijańskiej moralności i wrażliwości, pełen empatii oraz miłości bliźniego, zamiast wręcz „zagotować się” po usłyszeniu pytań o Mejzę i jasno odpowiedzieć, że taka kanalia, oszukująca i wykorzystująca rozpacz rodziców nieuleczalnie chorych dzieci, zasługuje na tortury, więzienie i wieczne potępienie, w swojej wypowiedzi nie poświęcił nawet jednego słowa tym biednym chorym dzieciom i ich rodzicom. Tak jakby to nie były dzieci, tylko przedmioty. Z uporem ultrakatolickiego, antyaborcyjnego maniaka przeskakiwał natomiast na temat zarodków. Dlaczego sprawa politycznego sojusznika PIS i jego przestępczej działalności interesowały Wróblewskiego akurat i tylko w kontekście jakichś zarodków? Bo media doniosły, że firma Mejzy (Vinci NeoClinic) proponowała nieuleczalnie chorym ludziom rzekomo cudownie skuteczne, ale piekielnie drogie kuracje przy użyciu właśnie pluripotencjalnych komórek macierzystych.
I to właśnie to tak zirytowało Wróblewskiego
a nie oszustwa Mejzy, wyłudzanie pieniędzy od chorych, lewe szkolenia i lawirowanie przy składaniu oświadczeń majątkowych. Bo takich oszołomów jak on, gdy tylko usłyszą słowa „komórka macierzysta”, „zarodek”, „zygota”, „macica”, „zapłodnienie”, „plemnik”, „płód” lub „ciąża”, wszystko pozostałe przestaje się liczyć. Wpadają w swój zarodkowy, antyaborcyjny trans… Albo antyaborcyjną furię. Gdyby nie ten antyaborcyjny amok, to już wcześniej do zakutego łba tego oszołoma dotarłoby, że firma Mejzy wcale nie miała zamiaru załatwiać chorym kuracji przy wykorzystaniu ludzkich zarodków. Bo Mejza w ogóle nie miał zamiaru pośredniczyć w kontraktowaniu jakichkolwiek usług medycznych! Jego „pośrednictwo” miało się kończyć z chwilą otrzymania zapłaty za usługę. Mejza nawet nie wie, co znaczy termin „komórka pluripotencjalna”…
Gdyby nie ten antyaborcyjny amok, to Wróblewski już wcześniej uświadomiłby sobie, że leczenie przy pomocy pluripotencjalnych komórek macierzystych jest na obecnym etapie tak samo prawdopodobne, jak lot załogowy na Jowisza. To, że komórki te sztucznie otrzymuje się w warunkach laboratoryjnych, nie oznacza, że prędko trafią do medycyny. A może Wróblewski wiedział o tym i tylko udawał, że nie wie? Aby nie rozwiewać mitu o stosowaniu „nieludzkich metod leczniczych” i dodatkowo wzmagać atmosferę grozy…
Gdyby nie ten antyaborcyjny amok, to Wróblewski wiedziałby, że Mejza wcale nie wymyślił prochu z tą swoją rzekomo nowatorską metodą leczenia za pomocą zarodków. Skopiował tylko „metodę Staminy”, przy pomocy której kilka lat temu podobni „cudotwórcy” jak Mejza, tyle że we Włoszech, oszukali kilkaset osób. I spowodowali nieodwracalne szkody w zdrowiu kilkudziesięciu biednych dzieciaków. U których, w związku z zastosowaniem nowej, rzekomo rewolucyjnej metody leczenia, zaniechano leczenia metodami konwencjonalnymi.
Wróblewski przypomina mi taką XIX-wieczną dewotę, a może nawet egzorcystkę
Odporną na wiedzę medyczną, tkwiącą w jakichś własnym, hermetycznie zamkniętym świecie. Świecie chorych wyobrażeń i obsesji, wierzącą w gusła, omamy i swoje niezwykłe powołanie przez „stwórcę”… Dawna dewota-egzorcystka wszędzie widziała Antychrysta. Ognie piekielne, bezbożność, grzech i rozwiązłość. A Wróblewski nawet w zupie ogórkowej, budyniu i jogurcie widzi pływające zygoty. To on był jednym ze współautorów antyaborcyjnego wniosku do TK. Wniosku, który rok temu niemal doprowadził do wybuchu wojny domowej w Polsce. Jest jednym z liderów tysięcy prawicowych oszołomów religijnych i działaczy „pro-life”. Liderów którzy za dziecko uważają nawet jajo zapłodnione plemnikiem 24 h wcześniej. Mało tego, jest przekonany, że taka np. 3-dniowa zygota ma już nawet duszę. To ta sama „półka” psycholi, co totalnie porypani: Godek, Kempa, Sobecka, Dzierżawski…
Chorzy na nienawiść do kobiet, nie akceptujący ich wolności osobistej, ambicji, możliwości samodzielnego decydowania o swoim ciele oraz przyszłości. Ludzie, którzy w imię swoich chorych poglądów i obsesji, z imieniem „boga” na ustach, świadomie głoszą kłamstwo i wykorzystują ciemnotę, zacofanie i fobie naszego społeczeństwa. Przecież koronny argument przeciwko aborcji głoszony od lat przez działaczy „pro-life”: – rzekomo koszmarne męczarnie, jakie płód odczuwa podczas zabiegu – to jedna wielka bzdura! Usunięcie ciąży to nic przyjemnego, to dramat, ból po stracie i wielka trauma dla kobiety. Ale PIS-owcy podobni do Wróblewskiego ubierają ten dramat w ideologiczno-propagandowy kaftan. Który jest wielką manipulacją i w którym jedno łgarstwo goni drugie łgarstwo. Ideologiczny kaftan, który bazuje na niewiedzy milionów Polaków i pozostaje w jawnej sprzeczności z nauką oraz wiedzą medyczną.
Jakie koszmarne męczarnie podczas aborcji?!
Kilkutygodniowy płód Wróblewski konsekwentnie nazywa „dzieckiem” i każe traktować jak dziecko. Jest on zdolny odczuwać ból (i większość bodźców zewnętrznych) dopiero w 24 tygodniu życia! Czyli od 6 miesiąca ciąży wzwyż… Wcześniej płód nie może odczuwać żadnych bodźców z prostego powodu – nie ma jeszcze wykształconego układu nerwowego! Bez układu nerwowego istota żyjąca ma takie same zdolności odczuwania bólu, jak suchy patyk leżący na ziemi. Przecież Wróblewski i Godek doskonale to wiedzą!
A mimo to wciąż organizują akcje medialne i billboardowe, w których epatują okrucieństwem i wyimaginowanymi cierpieniami płodu. Tak jakby nie przyjmowali do wiadomości naukowych argumentów. Jakby byli uodpornieni na wszelką wiedzę, która nie pasuje do ich antyaborcyjnych fobii. A przyparci do ściany argumentami o braku układu nerwowego i możliwości odczuwania bólu, pewnie zmieniliby front. Twierdziliby, że wprawdzie podczas zabiegu płód nie odczuwa bólu, to jednak „dusza” płodu cierpi niewyobrażalne katusze. I w tym momencie robię cięcie, bo za dużo mi jeszcze zostało do powiedzenia, bym mógł to pisanie kontynuować.
Nie wspomniałem jeszcze ani słowem o drugiej części wywiadu w RMF FM. Zaczęła się od pytania Mazurka o planowane utworzenie Instytutu Rodziny i Demografii… Czyli kolejnego „instytucjonalnego bękarta” Nowogrodzkiej, mającego wzmóc kontrolę „jedynej słusznej partii” (oraz Episkopatu) nad Polkami i ich waginami. A przy okazji zapewnić intratne posady całemu stadu ultrakatolickich, antyaborcyjnych oszołomów w rodzaju Godek i Wróblewskiego. Dziękuję za uwagę. I proszę o udostępnianie tego tekstu gdzie się da, komu się da i kiedy się da…
JN v. JA czyli wasz Jacek Nikodem