Oj, jak ja nie lubię zmiany czasu. Zwłaszcza wiosennej.
O ile zimową jeszcze jakoś zniosę- bo wieczór staje się przyjemnie długi, a i śpi się dłużej- o tyle wiosenną zmianę czasu należy odesłać na śmietnik historii. W chwili, kiedy piszę te słowa, jest już dobrze po 14, a czuję się, jakby było południe. Do tego dłuuuugie dni przypominają, że moja ulubiona pora roku już się skończyła, a nadchodzi ta mniej lubiana. Z owadami, kapryśną pogodą i alergenami.
Kto wymyślił zmiany czasu?
Sama idea zmian czasu pojawiła się w 1907, ale pierwsza taka zmiana nastąpiła podczas pierwszej wojny światowej, w Niemczech. 30 kwietnia 1916 wprowadzono czas letni, pozornie wydłużając dzień o godzinę. Celem było rzecz jasna oszczędzanie prądu. Za Niemcami poszły inne kraje: Wielka Brytania, USA, Kanada. W “Rilli ze Złotego Brzegu” L.M.Montgomery (akcja dzieje się w czasie pierwszej wojny, Kanadzie) jest scena, w której gosposia rodziny Blythe’ów odmawia życia zgodnie z nowym czasem, bo stosuje się do “czasu Bożego”. Nowy czas zwany jest “czasem Bordena”, od nazwiska ówczesnego premiera Kanady. Widać więc, że ta pozornie nieistotna godzina była traktowana jako ingerencja w naturalny porządek świata.
Jak wprowadzano zmiany czasu w Polsce?
Podczas pierwszej wojny światowej Polska de facto nie istniała, więc zmian czasu wprowadzić nie mogła. Część naszych terytoriów była wtedy pod niemieckim zaborem, można więc powiedzieć, że niektórzy Polacy byli pionierami w korzystaniu z “uroków” dłuższego dnia. Międzywojenny rząd wprowadził zmianę czasu tylko raz, w 1919. Później się już tym nie zajmował.
W Generalnym Gubernatorstwie od 1940 obowiązywał taki czas, jak u Hitlera, ale po wojnie też wprowadzono zmiany czasu. A potem było trochę od Sasa do lasa, bo do 1949 zmieniano czas (w różnych dniach i godzinach), a później odwołano czas letni na rzecz środkowoeuropejskiego i temat zarzucono. Nie na długo: w grudniu 1956 uchwalono czas letni i zimowy, a 2 czerwca 1957 znowu przesunięto zegarki. Dlaczego tak późno? O dniu wprowadzenia czasu letniego decydował premier, na wniosek ministra energetyki i po porozumieniu z ministrem kolei. Być może rząd miał wtedy na głowie strajki i nie zauważył, że nadchodzi lato?
W 1964 zdecydowano się odejść od tego zwyczaju i stopniowo przestawić się na czas zimowy, czyli de facto środkowoeuropejski:
Nie do końca rozumiem, jak Rada Ministrów wyobrażała sobie godzinę, dajmy na to, 1a minut 10 na analogowych zegarkach. Może chodziło o oznaczenie w rozkładach jazdy na kolei? W końcu Ministerstwo Kolei również brało udział w ustalaniu zmian czasu. Cóż, mało czytelne, ale na pewno ma większy sens niż pociąg dalekobieżny stojący godzinę w polu, bo czas się właśnie zmienia.
Warto dodać, że lata 60. to moment spadku wskaźnika urodzeń i wyludniania się wsi. Być może rezygnacja z czasu letniego miała za zadanie nie komplikować dodatkowo życia pracownikom PGR-ów? Wszak pracę na roli reguluje raczej słońce.
Polska żyła sobie spokojnie według czasu środkowoeuropejskiego przez następne kilkanaście lat. Aż tu nagle w 1977, bęc! Znowu czas letni. Tylko po co? Cięcia kosztów energii w coraz bardziej zindustrializowanym- i, niestety, zadłużonym- kraju?
Mieliśmy ministerstwo energii atomowej. Taka ciekawostka.
Od tej pory już nie ma zmiłuj, dwa razy w roku musimy przestawiać zegarki. Do 1995 dni planowanej zmiany publikował Monitor Polski, później utarło się już, że zmieniamy czas w ostatni weekend marca i ostatni weekend października.
Tyle, że to bez sensu.
Unia Europejska już od dawna pracuje nad ujednoliceniem czasu w krajach członkowskich, ale prace, jak widać, nie postępują zbyt szybko. Mimo, że wiadomo doskonale, który z czasów jest właściwy i “domyślny”, mimo, że większość ankietowanych jest za likwidacją zmian czasu, mimo, że miało być to zrobione już dawno- projekt odłożono na półkę.
Ja również jestem za tym, żeby zmiany czasu zlikwidować. Dlaczego?
- Zmiany czasu są bezzasadne.
Może miały one sens wtedy, kiedy je wymyślono. Teraz jednak używamy energii elektrycznej cały czas. Wiele miejsc pracy nawet w dzień oświetla się światłem sztucznym. Cyfryzacja pracy sprawia, że dzienne światło nie jest już koniecznym wyznacznikiem godzin roboczych. Ponadto źródła światła są coraz bardziej energooszczędne. Więc argument o oszczędzaniu prądu nie ma większego sensu.
- Zmiany czasu stanowią problem logistyczny
Chociażby takie wysłanie przelewu- jak niby bank ma to zaksięgować? Pieniądze przelano podczas godziny, której nie było? Jest to również duża niedogodność w kolejowym transporcie dalekobieżnym- pociągi nocne muszą być albo spóźnione o godzinę, albo mieć godzinny postój. Albo trzebaby było układać specjalny rozkład jazdy na dwa dni w roku. No i rozliczanie czasu pracy- są wszak zakłady pracujące całą dobę (np. elektrownie).
- Zmiany czasu rozregulowują rytm dobowy
Aby w pełni przestawić się na nowy tryb, potrzeba ok. 2 tygodni. Bardziej optymistyczne źródła mówią o trzech dobach. W każdym razie, ta skradziona wiosną godzina snu bardzo źle wpływa na zdrowie. Badania pokazują, że po wiosennej zmianie czasu częstsze są zawały serca oraz wypadki komunikacyjne. Tak działa niedobór snu, bo zasypiamy, jak zasypialiśmy, a wstawać musimy o godzinę wcześniej niż do tej pory. A już najgorzej, jak jesteś nocnym markiem z natury…
Moja perspektywa, czyli im ciemniej, tym przyjemniej
Osobisty brak aprobaty do zmian czasu wynika z powyższych argumentów, ale nie tylko.
Jest mi się bardzo ciężko przestawić, zwłaszcza wiosną. Nigdy nie zapomnę pierwszego letniego semestru w moim znienawidzonym l*ceum. Nie dość, że zajęcia zaczynały się skandalicznie wcześnie i docierałam na l*kcje już zmęczona, to jeszcze ta zmiana czasu! Niektórzy właśnie tak argumentują: ALE PRZECIEŻ ZA TO DZIEŃ JEST DŁUŻSZY. Tylko jak mam z niego korzystać, skoro przychodzę do domu ledwo żywa?
Nie przeczę wcale, że ekspozycja na światło słoneczne jest zdrowa i naturalna, choćby z powodu wytwarzania się witaminy D w organizmie. Do czytania również najlepsze jest światło dzienne. Tylko kiedy ten dzień znienacka staje się długi jak Welsh Corgi Cardigan mierzony z ogonem, to…jakoś mi nieswojo. Mam poczucie, że jest wcześnie, mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby coś tam porobić, a tu nagle- wieczór! Jeśli całe życie miałam niezdiagnozowane ADHD i time blindness, to na wiosnę objawiało się ono ze zdwojoną siłą. Nie dziwota, że w letnim semestrze miałam gorsze oceny.
Wiem, że nie jestem jedyna, i że więcej argumentów jest za likwidacją zmiany czasu niż przeciw. Niestety, na to na razie się nie zanosi.