Drodzy Ewentualni Czytelnicy,

ciężki, pandemiczny rok 2021 dobiega końca. Co nam przyniesie 2022? Oprócz kaca w Nowy Rok?

Życzę wam, rzecz jasna, spełnienia postanowień (jeśli jakieś macie), równych praw dla wszystkich, poprawy sytuacji ekonomicznej (mało realne, prąd i gaz od stycznia w górę), wypierdzielenia PiS-u w kosmos oraz udanej zabawy sylwestrowej. Redakcja świętuje dzisiaj w Miasteczku Wolność.

Opowiem wam o śmiesznej przygodzie sylwestrowej, która miała miejsce w sylwestra 2009/2010.

Otóż mieliśmy my psa, Figę. Jej słodki pyszczek do dzisiaj widnieje na moim prawym bicepsie.

Figa, przepiękny kundelek, miała w sobie z pewnością geny psa myśliwskiego (sądząc po umaszczeniu, portugalski pies dowodny się wśród jej przodków znalazł). Sylwestra spędzałam w domu, zresztą byłam jeszcze gówniakiem. O północy wyszłam z ciocią i rodzicami na klatkę schodową, gdzie było doskonale widać petardy puszczane zza Domu Kultury i słychać zabawę na Skwerku. Niestety na skwerek nie dane nam było dotrzeć, gdyż…

Patrzę ja na dół, a tam… Figa!

Tak, dobrze czytacie. Kiedy patrzyliśmy na petardy, nasza sunia zbiegła z czwartego piętra pod blok, żeby sobie poszczekać. Ale JAK! Nie był to skowyt przerażonego maleństwa, a radosny ryk z głębi trzewi na polowaniu… Figa kochała wystrzały i każdy z nich chciała obszczekać!

Myślę sobie- no nic, zejdę po nią. W klapkach, dresach i tiszercie w paseczki pomknęłam w dół, z planem złapania piesuni i zabrania do domu. Proste? A figę! Wcale a wcale nie chciała dać się złapać, zręcznie wymykała się z moich rąk i goniła wyimaginowanego zająca na wyobrażonym polowaniu. Okrzyk: „FIIIIIIIIIIIIIGAAAAAAAAAA!!!” mieszał się z kolejnymi wystrzałami. Domofonicznie wezwałam posiłki, czyli resztę rodziny.

Całe osiedle dwa razy zdążyłam okrążyć. W krótkim rękawie i klapkach. A wtedy były jeszcze zimy, ale podkreślam, ZIMY. Próbowaliśmy tę naszą Figunię podejść z każdej strony, ona jednak zwiewała, radośnie szczekając. Bardzo była z siebie zadowolona… Złapanie naszego gończego mazowieckiego było możliwe dopiero, gdy kanonada ustała. No i niosę ja tę zadowoloną z siebie Figunię, z gracją kaczki, w mokrych łachach, ślizgając się w klapkach pełnych śniegu…

Czy to faktycznie „śmieszna” przygoda?

Dla mnie, wtedy- tak. Dla dzielnej wojowniczki Figuni- z pewnością. Dla setek psów, które co roku giną swoim opiekunom, szalejąc ze strachu? Na pewno nie.

I można rzucać się, że ktoś psa nie upilnował, nie zabezpieczył, nie zaopiekował się jak trzeba. OK. Tyle, że straumatyzowanemu pupilowi takie gadanie nie pomoże.

Weźmy też pod uwagę, że zwierzęta to nie tylko kochana, otoczona opieką Żabusia czy tulony przez swą panią kotek. Jest mnóstwo zwierzaków, o których dobrostan w sylwestra nie ma kto się zatroszczyć: psiaki schroniskowe, łańcuchowe burki (tak, to bestialstwo nadal się praktykuje…), piwniczne koty, dzika zwierzyna. I ptaki. Co roku w moim rodzinnym miasteczku w Nowy Rok można było na ulicach znaleźć martwe wróble. Teraz coraz więcej miast przerzuca się na pokazy laserowe. I dobrze. Dziękuję w imieniu Żaby i innych zwierząt.

Nadal jednak znajdują się dupki, których zdaniem bez wystrzelenia petardy Nowy Rok nie nadejdzie. I byłoby to jeszcze w miarę akceptowalne, gdyby ograniczyli się do jednego wystrzału o północy. Otóż nie. I kilka dni przed sylwestrem, i kilka dni po- strzelają i strzelają. Zawału można dostać!

Dlatego Naczelna apeluje:

Nie strzelajcie w sylwestra!

Na strzelanie przyjdzie jeszcze czas, ale akurat nie za pomocą petard i nie w żadnego Sylwestra, a… dobrze, może lepiej nie będę kończyć, bo nam portal spadnie 🙂

Najlepszego!