Pracowałam ponad rok w firmie, w której myślę, że szczerze i słusznie mogłam szczycić się wieloma pochwałami. Tłumaczyłam, szkoliłam, obsługiwałam. Pracowałam nawet w niedzielę i byłam z tego dumna.

Co do funkcjonowania mojej korpo, odwołuję do książki Katarzyny Dudy na ten temat.

Choruję też na chorobę przewlekłą, postępującą i śmiertelną jeśli się jej nie leczy i oczywiście wolałabym być zdrowa. Choroba ta zawsze jest cierpieniem.

Kiedy dział HR dowiedział się ode mnie (bo chciałam być lojalna) że niezbędna jest dla mnie dłuższa hospitalizacja, zostałam zwolniona w trybie natychmiastowym z powodu braku wydajności. Czy coś takiego. Czyli zostałam legalnie wylana z roboty, będąc na zwolnieniu chorobowym.

Szansa na zatrudnienie

Wtedy się dowiedziałam, że tak można; byłam na umowie-zleceniu. Wiadomość otrzymałam z opóźnieniem, gdyż listy do szpitala nie dochodzą tak szybko.

Kiedy odzyskałam zdolność do pracy, zaczęłam jej szukać i praktycznie od razu otrzymałam fajną propozycję, tym razem umowy o pracę. Do której, rzecz jasna, wymagane są badania medycyny pracy. Umówiłam się na nie już na drugi dzień. Szybko dostałam termin, tłumacząc, że bardzo mi zależy na szybkim podjęciu pracy, m.in. ponieważ dawno straciłam przecież prawa (!!!) do opieki zdrowotnej. (Kiedy zadałam pytanie paniom z HR poprzedniej firmy: od kiedy?”, nie uzyskałam do tej pory odpowiedzi).

Zamiast nowej pracy-zapalenie spojówek

W dniu wyznaczonym na badania medycyny pracy obudziłam się z nasilonym zapaleniem spojówek. Wiedziałam od jakiegoś czasu, że je mam, ale skoro nie byłam ubezpieczona i wiedziałam, że da się je zatrzymać bez leków obligatoryjnie przypisanych przez lekarza, jak wielu Polaków, leczyłam się samodzielnie. Jakieś krople kupione bez recepty, sól fizjologiczna, okłady z torebek herbaty… Tylko, że tego ranka oczy piekły mnie mocno i bezustannie, były zaropiałe, zaczerwienione. I prawie nic nie widziałam.

Zapalenie spojówek i szukanie na oślep

Konieczna była więc wizyta lekarska. Prywatna. Na którą mnie absolutnie nie było stać, chociażby dlatego, że będąc na chorobowym, nie zarabiałam przecież nic.

W sumie taka wizyta plus leki to minimum 500 zł.

Pominę opis mojego stanu psychofizycznego, lęki, że nie dostanę pracy i zostanę bez środków do życia. Powiem tylko że siedziałam z tym piekielnym pieczeniem oczu ze świadomością, że jeśli szybko nie zostaną mi przepisane antybiotyki, po prostu stracę wzrok.

Poniżyłam się więc do tego, żeby prosić znajomych, po prostu, o: „Ja nie wiem, ile możesz, może 10 zł”. Odzew był raczej marny i dziękuję mojemu Szefowi z Tv kryzys i fantastycznej koleżance z redakcji, którzy ledwo wiążą koniec z końcem i borykają się z niezłymi problemami. Mimo tego, zadeklarowali pomoc.

Nie doświadczyłam jej natomiast od mojego byłego faceta. który mianuje się wielce pomocnym komunistą. Pracuje on za granicą, forsę ma ale po prostu odmówił pod pretekstem niezgody jego dziewczyny. No ma prawo tak mieć nawet nazywając się socjalistą. System jest taki, że ludzie się tacy robią i „mają do tego prawo” jak by przykre to nie było.

Szczęśliwe rozwiązanie kwestii spojówek

Nadszedł moment, że się wkurzyłam. A raczej jeszcze raz schowałam honor do podziurawionej przez system kieszeni i zadzwoniłam do mojego brata, który jest nauczycielem w tak zwanych „trudnych dzielnicach „(z wyboru) i czasem więcej wydaje na i dla swoich uczniów niż sam zarabia. Pieniądze przesłał natychmiast, bez komentarza ani żadnego zarzutu. Tak po ludzku i z klasą. 

Mógł ich nie mieć. Mogłam ja nie mieć jego. Mogłabym być osobą kompletnie wykluczoną. Jak wielu innych, najczęściej z powodu choroby (a jeszcze częściej z powodu chorób systemu) i nie mieć nikogo.

Tego samego dnia jechałam już taksówką do prywatnej kliniki. Nie było mowy, żeby zawiozła mnie karetka, choć nie widziałam na oczy. No bo przecież nie było zagrożenia dla życia.

“Centrum oka” leczy, niestety nie za darmo

A więc w jakimś “centrum oka” (czy coś takiego) zostałam przywitana jak mile widziany gość. Tak szybko mnie obsłużyli, że aż poczułam się nieswojo.

No bo ja całe życie musiałam błagać o badanie, usługę (której konieczności sobie nie wymyśliłam), przepraszać że tu jestem, że zabieram czas personelowi i przeszkadzam. W naszych polskich przychodniach i szpitalach. 

Problem w moim “centrum oka” polegał na tym, że usilnie proponowano mi kilka kompletnie niepotrzebnych badań i zabiegów. Oczywiście płatnych, pod pretekstem, że mogą się one okazać potrzebne w przyszłości. Ciężko było ciągle odmawiać, ale nie miałam zbyt wiele pieniędzy, ponadto przyszłam z konkretnym problemem.

Wreszcie zostałam zbadana ekspresowo i dostałam receptę na antybiotyki.

Dostałam też drugą receptę, o którą poprosiłam, z różnymi lekami, których ja sama sobie bym nie przepisała. I których żaden lekarz w publicznej placówce by mi nie przepisał.

Ze spojówkami znacznie już lepiej. Mam jeszcze trzy dni kuracji i wyglądam jak człowiek. Już nie jak potwór z LochNess.

Są małe szanse, że będzie mi dane zostać zatrudnioną w firmie która od razu chciała mi dać podpisać umowę o pracę.

Może jutro się czegokolwiek dowiem, może będę miała szczęście…