Co roku to samo!
Idę sobie spokojnie ulicą, a tu stoiska z karpiami. Patrzę na ogłoszenia, a tam plakaty zachęcające do brania kredytów na święta. Włączam telewizję, a tam atakujące oczy i uszy reklamy różnego rodzaju produktów, idealnych na prezent. Boję się, że otworzę lodówkę, a z niej wyskoczy czerwony przerośnięty krasnal z głośnym „Ho, ho, ho!”, nieudolnie udający prawdziwego biskupa Miry.
Pandemia nie przeszkadza, wariactwo rokrocznie zaczyna się już w listopadzie. Co roku miłość do rodziny, umacnianie więzi i tak dalej stają się tylko przykrywką dla bezmyślnej konsumpcji, a prawdziwy powód tych świąt (przypominam: narodziny Jezusa) całkiem się już gdzieś zatraca. Ze wszystkich stron sypią się agresywne nawoływania, aby kupować nowe ozdoby, prezenty, choinki, obrusy, gadżety, anielskie włosy, sztuczny śnieg. I w ogóle, wiele rzeczy jest sztucznych… A galerii handlowych unikam jak ognia, nie dość, że tłumy, to jeszcze ta świąteczna muzyczka, brr.
Ja osobiście spędzałam zazwyczaj święta w gronie najbliższej rodziny, z którą mam kontakt na co dzień. Ma to swoje wady i zalety. Czasami człowiek faktycznie chciałby, raz do roku, wyjechać do rodziny, spotkać wszystkich swoich krewnych i pośpiewać z nimi kolędy, a w mojej rodzinie takich zwyczajów się nie praktykuje. Wiem jednak, że niektórzy, zwłaszcza młodzi, mi zazdroszczą, bo ileż można odpowiadać na pytania typu: a jak tam w szkole? Sporo osób na to narzeka: uprzejme rozmówki z rodziną, którą widujemy raz na parę lat, składanie życzeń osobom, na które jest się wściekłym, zapraszanie osób, które zaprosić wypada, ale żadnych uczuć się do nich nie żywi. Sztuczne są maski, które zakładamy-ułożonych dzieci, grzecznych nastolatków, idealnych rodziców. Święta mnożą sytuacje konfliktowe w całej rodzinie. Odwieczne kłótnie o podział obowiązków, rodzaj dekoracji, kolor lampek, umiejscowienie choinki. Nawet zwykłe drobiazgi urastają do rangi dziejowych problemów. W zeszłym roku problem rodzinnych uroczystości niejako „rozwiązał się sam”, gdyż wprowadzono ograniczenia covidowe. Ja, jak wspomniałam, nie odczułam różnicy- a wy? podzielcie się w komentarzach 🙂
Mitem jest przekonanie, że święta są po to, żeby odpocząć. Niektórzy dali sobie wmówić, że święta bez generalnego sprzątania, dwunastu potraw i pięćdziesięciu ciast się nie liczą. W konsekwencji zaś czas przedświąteczny marnują (tak! Celowo użyłam tego słowa) na sprzątanie wszystkich kątów, dokładne mycie okien, układanie ciuchów w szafie (jakby goście mieli tam zaglądać!), stoją przy garach i produkują tony żarcia, jakby nadchodziła jakaś apokalipsa. Dlaczego? „Bo taka jest tradycja”. A który werset Biblii mówi o tym, że trzeba myć okna? Nastolatkowie zaś, zwłaszcza gimnazjaliści, mają zazwyczaj zadane lekcje i to sporo, przecież nie mają nic lepszego do roboty, święta są dla nauczycieli! No tak, czas wolny jest po to, by go nie mieć. Pamiętam te czasy. Tu praca domowa, tam projekcik, tu sprawdzianik, tam poprawa, wszystko do zrobienia w święta. W szkole uczeń nie ma żadnych praw. Nawet w Boże Narodzenie. Zwłaszcza w Boże Narodzenie. Dziennik sam się nie zapełni. To było dawno, ale do tej pory pamiętam:
Pada śnieżek, świecą lampki,
pachnie choinka zielona,
a przy biurku uczennica,
nad fizyką uziemiona.
Warto przełamywać schematy i nie dać sobie wejść na głowę. Pewnego razu, bodajże w 2017, spędziłam święta u mojej kumpeli na stancji. Z pewnych przyczyn nie miałyśmy ochoty jechać do rodzinnego miasta, więc w dniu 23 grudnia spakowałam walizkę i wsiadłam w autobus do Lublina. Wieczorem, po moim przyjeździe, chciałyśmy pójść na imprezę do jakiegoś studenckiego klubu, ale ochroniarz nas nie wpuścił, bo miałyśmy zbyt mało eleganckie buty. Pomstując na tak idiotyczne zasady, ruszyłyśmy na tournee po mieście. Trafiłyśmy nawet w okolice zalewu zemborzyckiego! A następnego dnia wigilia… Na kolację wigilijną miałyśmy spaghetti bolognese, w tle przygrywała nam Arka Satana puszczona z komórki, nuciłyśmy też coś w stylu 'idą święta chore święta, atmosfera pierdolnięta’. Ja sobie do tego popijałam taniego winiacza z Carrefoura. Potem wyszłyśmy i dołączyła jeszcze jedna Kasi znajoma. Szukałyśmy otwartego lokalu, niestety bez powodzenia, i dzieliłyśmy się opłatkiem w holu hotelu Wieniawa. Pierwszego dnia świąt trafiłyśmy do jakiegoś klubu przy UMCSie, gdzie jakiś mocno nietrzeźwy pan pokazywał nam tylną dolną część swojego ciała, zdjąwszy uprzednio spodnie. Dostał solidnego kopa w wypięty zadek. A na dobranoc, zimowy spacer, bo rozkład jazdy linii N2 okazał się być mocno przeterminowany i nie chciało nam się pół godziny czekać.
A wszystkim, którym się ta magia świąt bokiem wyłazi, polecam, na odtrutkę, posłuchać piosenki wymienionej w tytule 🙂