Ku pamięci Basi

Kiedyś nawet udzieliła mi wywiadu ; nie miała problemu, żeby mówić o sobie. Raczej o tragiźmie swojego życia. Z uśmiechem na twarzy bo tak się ucieka od przeżywania negatywnych emocji.

Miałam wrażenie, że gdyby nie alkohol i narkotyki, których nadużywała, popadłaby w totalną depresję.

Basi rodzice pili. Mieszkanie w Warszawie, zaniedbane. Basia wychowała się sama a raczej należy do tych, których „wychowała ulica”.

Tak ją wychowała, że w wieku trzynastu lat została wciągnięta do grupy przestępczej, która uzależniła ją od heroiny, żeby dla nich wykradała radia z samochodów „bogatym ludziom, którym ubezpieczenie za to zwróci”. To były lata dziewięćdziesiąte.

Mając już ponad trzydzieści lat, tłumaczyła mi się jak niewinne ale oskarżone dziecko, że przecież nie zrobiła nic złego. Że nikogo nie skrzywdziła, że tylko przez chwilę tym ludziom zabrakło radia ale przede wszystkim ona sama „nie [wiedziała] co [robiła]”.Ci, którzy ją w to wyciągnęli, byli dla niej „jak rodzina”.

Nie wiedziala też co to uzależnienie. Mało które trzynastoletnie dziewczynki sobie z tego zdają sprawę. Przecież są na tyle nieświadome według norm społecznych że głosować mogą co najwyżej w wyborach szkolnych, którą Basia opuszczała bez większych konsekwencji.

Odpowiedź systemu i polskiej policji na dramat Basi, wiążącej wtedy mniej niż 40kg na około 1m60 : w dniu jej osiemnastych urodzin została zatrzymana, kobita na dołku (na szczęście pod wpływem ale zejście z bycia pod wpływem tragiczne i zagrażające życiu, bez leków).

Osadzona parę dni później po ekspresowym procesie sądowym. Osłabiona, zniszczona, poniżona. Wsadzona do celi tylko z tym, co miała na sobie.

Pomimo chęci i odbytej tam terapii po wyjściu nie mogła się pozbierać. Była bezdomna. Proponowano jej prostytucję. Zaczęła znów brać narkotyki i pić alkohol. Żeby nie oszaleć. Żeby nie czuć zimna też. Żeby nie czuć. Czuć inaczej. Jedyne, co znała.

W końcu rycerz na białym koniu zaproponował jej ułożenie sobie z nim życia. Zakochała się szczerze. Chyba, niestety, jeszcze jakieś pozytywne uczucie u niej w stosunku do niego było, kiedy mi o nim opowiadała.

Urodziła dziecko człowiekowi, który tworzył pozory bardzo porządnego, pomocnego.

Jak wiele kobiet z rodzin dysfunkcyjnych i/lub alkoholowych, okazało się, że trafiła na przemocowca. Miał (ma nadal) dobrą sytuację materialną i dobrego adwokata i to on dostał opiekę nad dzieckiem będąc już z nową „protektowaną”.

Pomimo tego, iż Basia musiała uciekać w środku nocy z małym dzieckiem, które było świadkiem horroru narzuconego przez ojca jego matce. Pominę znane mi wydarzenia, choć nie są to szczegóły.

Basia spróbowała na nowo leczenia. Chciała ratować dziecko i siebie. Zbudkwac „coś” zdrowego, „normalne życie” ale jak ma to zrobić ktoś, kto doznawał jedynie cierpienia? Poza tym, po leczeniu, znowu bezdomność.

Pominęłam wiele z jej życiorysu. Powiem Natomiast, że była moją najlepszą przyjaciółką, że kiedy ktoś potrzebował 10zł a ona miała 20 dla siebie na czas nieokreślony, dawała delikatnie bez pytania 15 do ręki. Miała klasę. I wielkie serce.

Do końca opiekowała się chorą na alkoholizm matką. Myła ją, zbierała z niej „robaki” ( jak je nazywała), szukała noclegu. Choć sama miała z tym problem. 

O matce mówiła, że umarła kiedy kazali jej przestać pić. Umarła na ławce. Podejrzewam, że zeszła na zespole odstawiennym.

Pamiętam jej klasyczny tekst, kiedy się jej żaliłam, nie mając połowy jej kłopotów : ” DAMY (znaczy, jestem z tobą) radę ; zero smutku, zero złości, wyjebane po całości”. 

Obwiniam bez wahania system o jej uzależnienie, jej cierpienie i jej śmierć.

Historii osób uzależnionych jest oczywiście całą masa ale przytoczę tylko historię Bartka, żeby nie było, że twierdzę, że ludzie się uzależniają od biedy. Ale system to też nietykalność święto świętej rodziny. Miejsce na ziemi, gdzie statystycznie jest najwięcej morderstw, gwałtów, kradzieży, przemocy psychicznej i fizycznej.

O Bartku i o dwóch chłopcach, którzy „wyszli z dobrego domu”.

Jego brat „taki ułożony”, „porządny”, on, narkoman.

Jak Bartek jestem przykładem tego, że dzieci z tego samego domu nie są traktowane tak samo i nie przeżywają w tym domu tego samego.

Tak jest jeśli od jednego się wymaga np. doskonałości i opieki nad innymi a drugiemu wszystko wolno albo jak w przypadku Bartka, kiedy cały czas jest „tym gorszym” od starszego brata, którego sukcesem nie dorówna.

Bartka dom rodzinny wygląda pięknie. Materialnie miał wszystko, czego potrzebował. Opiekę rodzicielską także. Ale był tym gorszym. Nie zadziałały „wojskowe” ( czytaj : przemocowe) metody ojca. Nota bene oczywiście one nigdy nie działają tylko ” produkują” chorych psychicznie dorosłych.

Chłopak nie uniósł, uciekł w narkotyki. Chłopak któremu przecież ” rodzice dali wszystko i niczego mu nie brakowało”.

Bartek tak zareagował na cierpienie, na ból życia, bo jest chory : ma tendencje do uzależnienia.

Wyszedł z tego po terapii długoterminowej na Nowym Dworku. Niestety została ona skrócona do roku przez NFZ, pomimo walki o nasze życia zaangażowanych terapeutów którzy zamiast narzucać jakieś siły wyższe albo kazać kopać rowy pokazywali nam po woli jak się zmienić i być szczęśliwym na trzeźwo. Chłopak narodził się na nowo. Ma fantastyczną żonę i jest szczęśliwym ojcem. Wie, na co ma uważać.

Mały bemol ; Bartek był z tych „bogatych” narkomanów. Miał na tacy pare rzeczy, miał za sobą pare osób, których Basi zabrakło.

Do sedna ; WHO a „polskie podejście do uzależnienia.

WHO stwierdziło (lekarze Światowej Organizacji Zdrowia, nie jej organy władzy, rzeczywiście dzisiaj zarządzane przez osoby o wątpliwej przeszłości np. jeśli chodzi o prawa człowieka w krajach, w których byli na wysokich stanowiskach państwowych ) iż alkoholizm, jak inne uzależnienia od substancji psychoaktywnych, jest chorobą. Tylko, że narkotykiem alkoholika jest butelka.

Łączą się z tym konsekwencje na zdrowiu psychofizycznym i ogólnie, na bardziej lub mniej – obiektywnie rzecz biorąc, o ile istnieje jakiś obiektywizm w tej sprawie- tragedii życiowej.

Jest to cierpienie psychiczne (samotność, ogromne wyrzuty sumienia, niechęć do siebie jeśli nie taka nienawiść, która prowadzi do przynajmniej myśli samobójczych i już nie wyliczam).

Jest to cierpienie fizyczne (też takie, mogące doprowadzić do śmierci przez nadmiar alkoholu lub jego brak – tak jest ; to się nazywa alkoholowy zespół abstynencyjny, bardzo ciężkie do uniesienia objawy, kiedy się gwałtownie przestaje pić- wyniszczenie organizmu).

To są głody takie, że wali się o ścianę. To straty moralne, materialne…

„Na własne zyczenie”? „Dlaczego Pan tyle pił”? ” Trzeba było nie pić „. A widział Pan, Panie doktorze któremu płacą żeby leczyć a nie bezsensownie komentować, alkoholika, który nie pił alkoholu i nie miał przez to strat ? 

Może wielu osobom przychodzi do głowy „patologia”, choćby „wyższych sfer”. Coś w tym jest. Słowo „patos” oznacza w starej grece „cierpienie”.

Wbrew bezsensownym uwagom, które można usłyszeć na ulicy, w polskich sklepach, domach ale też w placówkach medycznych a nawet na detoksach (!!!)(tu Warszawa ma tytuł mistrza), w karetkach (bo wielu ratowników medycznych, cytuję spotkanych „alkusów i narkusów nie [będą] leczyć, oni „[mają] chorych”)… nie zachorowaliśmy na własne życzenie, dobrze się nie bawimy (tracimy przyjemność upojenia alkoholowego, który mają „imprezowicze”. Mimo to, paradoksalnie pijemy i na tym polega choroba).

Dziękujemy też za dobre rady. Domyślamy się, że trzeba było nie pić i nikt nam tego raczej nie wlewał (choć niestety zdarzają się różne dramatyczne przypadki). Nie mamy co do alkoholu żadnej silnej woli i nie umiemy się zatrzymać na czas. Wariacko krzywdziliśmy siebie i innych. Z potwornym poczuciem winy. 

Mimo tego uciekaliśmy od życia z bezsilności, bezradności, bólu życia które często wmawiał nam po prostu chory mózg.

I jak ten alkoholik z „Małego Księcia”, piliśmy, żeby zapomnieć, że piliśmy. Z nieumiejętności życia na trzeźwo.

Zakazy i inne kary ; leczenie batem, taka specyfika…

W Polsce panuje, nawet wśród części lewicowców, opinia, że to choroba- nie choroba ale przynajmniej fenomen, który możnaby eradykować zakazami i różnymi innymi karami.

Np. proponowane ostatnio rozwiązanie przez partię Razem (partia, do której jest mi najbliżej politycznie) : zakazać sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. Wtedy napewno alkoholik powie sobie „no dobra, nie ma alkoholu na stacji, to trudno, nie napiję się. A może w ogóle zacznę utrzymywać abstynencję na zawsze”. 

Normalnie fantastyczny, tak logiczny i racjonalny pomysł świadczący o znajomości tematu największych inteligentów na Lewicy…

Tylko poinformuję, z doświadczenia, że alkoholik przejdzie boso zimą 10km na piechotę żeby zdobyć jakikolwiek alkohol. Nielegalnie sprzedawany cholera wie w jak niebezpiecznym miejscu. Albo może jakiś niespożywczy (ochydstwo ale trudno). „Mój wybór?” Nie, mus. Może ratujący mi życie. Ratujący przed padaczką Panie pośle Konieczny (z całą sympatią dla Pana i uznaniem Pana pracy).

Izba tortur i inne poniżenia

Zapewniam, że poniżony i zmieszany z błotem alkoholik po izbie wytrzeźwień (negacja praw człowieka hula. Pijanemu można zrobić wszystko. Przyjaciółka została nawet przez pracownika zgwałcona ), gdzie brak wody, nie ma żadnej opieki lekarskiej (wbrew zapowiedziom), żadnych środków czystości (na trochę papieru toaletowego trzeba czekać czasem godzinę, nie radzę mieć rozwolnienia choć to jeden z objawów odstawiennych), gdzie „ubikacja” to wykłuta dziura w kaflach w taki sposób, że jeśli się na niej usiądzie jest silne ryzyko rany a nawet krwi na udach. Brak wody, ponieważ nie wolno jej zabierać do celi, w której nie ma dosłownie nic prócz pryczy z plastikowymi materacami, gdzie człowiek jest systematycznie obrażany i poniżany, itp, lista jest długa), zapewniam, że czasem wychodząc stamtąd człowiek ledwo trzymający się na nogach musi się napić alkoholu. 

Żeby się wyrwać z tego koszmaru, żeby nie paść. Żeby dojść do domu, jeśli go ma.

Kto nie widział, nie był, nie wierzy (tak łatwiej), nie może zdać sobie z tego sprawy. To niewyobrażalna seria tortur i traktowań nieludzkich i poniżających (polska podpisała pare konwencji międzynarodowych w których zobowiązuje się eradykować podobne praktyki).

Może w ogóle prohibicja?

Staram się nie odróżniać aż tak bardzo uzależnienia od alkoholu od uzależnienia od innych narkotyków. Anonimowi Narkomani (NA) rozumują tak samo ; nie ważne jaka substancja, każda uzależnionego zaprowadzi do życiowej tragedii. Jak nie będzie jednej to się weźmie drugą (jeszcze krechy nie odmówiłam jak nie było co pić).

Straty, które poniosłam przez moje picie przekraczają te, które poniósł niejeden doświadczony heroinista. Tak na mój rzut oka (ze świadomością że mogę widzieć siebie bardzo często jako „ja, najgorsza” ; to też część choroby).

Zapewniam, że nawet gdyby zakazać sprzedaży alkoholu jak za czasów prohibicji w Stanach, to alkoholik wykopie go spod ziemi jak inny narkoman inne narkotyki.

Porównuję to do zakazu prostytucji i karaniu prostytutek i klientów który oczywiście nie likwiduje zjawiska. Kryminalizuje dziewczyny, pozbawione ochrony i narażone na przemoc, kradzieże i gwałty.

Otworzyłoby to pięknie szeroko drzwi dla czarnej strefy i nowe układy dla policji, która tylko na to czeka. 

Pędzenie bimbru nie byłoby już specjalnością Pana Mietka z Pcimia Dolnego. Wzrosłaby ilość spożycia alkoholi niespożywczych (przychodzi mi do głowy układ polskiej policji z dealerami w latach dziewięćdziesiątych. Otóż kiedy narkomanów zaczęło być „za dużo” (stali się też widoczni) żeby ludność cywilna nie podejrzewała policji o to, co rzeczywiście robi, czyli interesy z dealerami i bicie narkomanów na komisariatach, wpadli na genialny pomysł. Kazali dealerom sprzedawać nie narkotyk, a śmiertelny środek. Wielu z nas umarło w ten sposób w rękach no ale poskutkowało, mniej narkomanów się zrobiło).

No i oczywiście jeszcze więcej osób wsadzałoby się do więzienia z wyrokiem który dla mnie się równa z : bo był chory. To z serii „karanie biednych”. Ci, którzy by te więzienie przeżyli mieliby jak każdy prawie wychodzący z więzienia uzależniony, jeden kierunek : monopolowy albo dealer.

Jeszcze jeden genialny pomysł, też posła partii Razem ;

(nie piszę o prawactwie bo oni to by nas najlepiej wyeliminowali albo do kolonii karnych wysłali)

Zakazać sprzedaży setek wódki. Tak zwanych „małpek”. „Bo to nie jest normalne że ktoś przed pracą idzie po małpkę”. No nie jest. Jak by szedł zamiast tego po dwusetkę albo pół litra i wymieszałby z białym Oshee, to też by nie było normalne. A to byłby efekt zakazu małpek. Daje sobie rękę uciąć. Poza tym, kto pije tylko setkę ? Dwusetkę trzeba walnąć od razu, mówię wam.

Przecież dobrze znacie rozwiązanie 😉

To dać ludziom możliwość rozwoju osobistego. To dać mu warunki godnego życia, to dać mu nadzieję że nie jest „stracony”, bo człowiek to taki zwierzak, który do końca życia jest reformowalny. 

Podobne rozwiązanie do tych, które poprawiłyby wzrost narodzin. 

Rozwiązanie na chorobę społeczną jest SYSTEMOWE.

Tam, gdzie ludziom żyje się lepiej, niezależnie od dostępności różnych środków psychoaktywnych, jest ewidentnie mniej osób uzależnionych, efektywniejsze leczenie, o wiele mniejszy problem, mniejsza przestępczość. Wszyscy Holendrzy nie chodzą po ulicach i do pracy najarani ziołem.

Tam, gdzie chory uzależniony jest leczony i szanowany jak każdy inny, tam szybciej i skuteczniej poddaje się leczeniu.

Tam gdzie jest pozytywna wizja życia na trzeźwo, tam chce się trzeźwieć. Ludzkie to, nie ?

I brak mi słów, kiedy tego nawet Lewica nie chce pojąć. Albo udaje, bo tak łatwiej.

Może zauważcie, że człowiek leżący w rowie lub ma trawniku, nieprzytomny, to nie jest powód do śmiechu, nawet do uśmiechu dla mnie tylko do wycia z bólu na widok nieszczęścia. Do współczucia. Do pomocy. To widok człowieka tak nieszczęśliwego, tak nielubiącego siebie, że zabija się po woli.

Widzą to na świecie streetworkerzy, którzy interweniują odpowiednio. Nie omijają szerokim łókiem. I stawiają człowieka na nogi. Ile ich zatrudniają polskie instytucje publiczne a na ile sponsorują odpowiednie fundacje ?

Taniej dać się ludziom pośmiać z „gorszego”, latwiej skryminalizować, zdiabolizować chorego. Pokazać innym, że jak będą grzeczni i posłuszni systemowi, to będą chwaleni, nie jak „ci degeneraci”. To jest prawacka, wręcz faszyzująca polityka deshumanizaji słabszych, innych, to logika Konfederatów, Marszu niepodległości (z którego trzy czwarte uczestników to nawaleni, podporządkowani, zmanipulowani).

Aktualne „rozwiązania”.

Więc jak tu zmotywować człowieka z rodziny alkoholowej, który od najmłodszych lat wąchał klej, ląduje systematycznie na ulicy bo nietrzeźwy możesz zdychać z zimna państwo i instytucje mają to w głębokim poważaniu. Dodam że oczywiście człowiek jest bez żadnych środków do życia. Ale picie, jak już mówiłam, zawsze wykombinuje.

(Człowiek o którym mówię usłyszał od Pani Ordynator na detoksie że miał mase rozwiązań tylko nie chciał ich widzieć bo alkoholik jest jak cukrzyk który wpieprza przed telewizorem i czeka aż go wyleczą więc nawet nie wiadomo czy to choroba. Pani pięknie (raczej drogo choć z wątpliwym gustem) ubrana wie lepiej niż lekarze z WHO bo niedawno ukończyła jakieś studium terapeutyczne…. NO TAKIE RZECZY TYLKO U NAS!!!).

Proponowane jest więc jedno jedyne święte rozwiązanie : detoksykacja (detox), potem „alkoholówka” (ok. dwumiesięczne leczenie) oraz program „duchowy” anonimowych alkoholików (AA) oparty na modleniu się do jakiejś siły wyższej która wyzwala („nieważne jaka, to może nawet być klamka” i takie inne teksty motywujące wypowiadane są przez zwolenników tej magicznej metody). Powinno zadziałać, nawet jeśli mieszkasz na ulicy bo akurat nie ma miejsca albo się spóźniłeś do noclegowni. Jak nie działa to że ktoś nie chce i woli pić. Siła wyższa warunkiem sine qua non uzdrowienia. „Działa” na ok. 10% chorych. (Chwała im za to, naprawdę, chwała za siłę i odwagę. Próbowałam, nie moja bajka.) Choć nikt tak naprawdę nie wie na ilu a te dane są zapewne wygórowane. 

Jak już kiedyś pisałam, czy jest jakakolwiek inna choroba, z której praktycznie nikt nie wychodzi, ale o której, zamiast szukać innych rozwiązań, twierdzi się, że ta resztą, która zdycha, „nie chce” się leczyć ? To jak stwierdzić że ten schizofrenik, który jeszcze ma zwidy, chce dalej widzieć atakującego go diabła.

Zapewniam was że jeszcze nie poznałam alkoholika, który leczyć się nie chce. Każdy z nas chce wyjść z tego koszmaru. Z tej choroby wstydliwej i nazwijmy delikatnie rzeczy po imieniu, mało apetycznej. 

Jak powiedział sędzia w „Trainspotting”, „choroba tłumaczy, choć nie usprawiedliwia”

Jasne, że ludzie, którzy przeżywają większe traumy i mają większe nieszczęścia niż my (nazwijmy je „innymi” nieszczęściami, każdy ma swoje granice wytrzymania bólu psychicznego i fizycznego) nie idą pić i ćpać. Bo nie są uzależnieni od substancji psychoaktywnych.

Czasem będą mieli siłę, możliwości (głównie materialne, pieniężne) stawić czoło problemom. Czasem je rozwiążą. Czasem „trochę wiary w siebie” i rzeczywiście, problem okazuje się rozwiązany „tak o”. 

Innym razem wpadną w depresję, popełnią przestępstwo (np. zdefraudują dużą sumę pieniędzy żeby mieć na operację śmiertelnie chorego dziecka), wylądują dożywotnie w psychiatryku lub popełnią samobójstwo.

Nie mniej, każdy, każda, których poznałam w problemie, czy to nawet na terapii, detoksie lub izbie tortur, miał jednak za sobą jakąś okropną traumę. Słyszałam o rozpoczęciu picia po tragicznej śmierci dziecka, gwałcie, utraty całego życiowego dorobku np.

I nie, nie jest to usprawiedliwienie. Ale nasza chorobliwa reakcja jest taka, jaka jest. Tak uciekamy. Gdybym nie piła w ten sposób, nie byłabym alkoholiczką.

Państwo polskie katolickie walczy z uzależnieniem

Dla porównania przypomniał mi się fragment wspaniałej książki Jakuba Janiszewskiego „Kto w Polsce ma HIV”. Delikatnie ale z żalem opisywał kryminalizację chorych, środowisk LGBT+ i pracownic seksualnych czyli ogólnie „walka” z chorobą w tej kwestii też polegała na kryminakizacja chorych i najbardziej narażonych. Robiąc z nich wyrzutków społeczeństwa do obwinienia zamiast udostępniać skuteczne materiały prewencyjne i rzeczy takie jak prezerwatywy, dostępne za darmo w każdej zachodniej szkole wyższej.

 I kampania prewencyjna polegała także (to taki tragikomiczny choć bardziej dramatyczny fragment historii), na wykupieniu plakatów reklamowych z napisem „Polska rodzina przeciwko HIV” czy tam „walczy z HIV”. Na plakacie : ładna mama, wysoki tata jako ewidentnie dominującą postać, już nie pamiętam ile dzieci ale nie za mało, nie za dużo (czyli jakaś trójka powinna być) i oczywiście jakże szczęśliwy zdrowy pies labrador. 

I cyniczne pytanie autora : co ma (do cholery, przypis mój) zrobić ta rodzina z rozwijającą się wtedy epidemią??? 

Następny plakat : pracownica seksualna zmieniająca się w diabelską czarownicę. Bez komentarza. Dziewczyny zmuszone lub wybierające (też z jakiegoś musu życiowego, nie dość że są przede wszystkim narażane, to jeszcze oskarżane za własne nieszczęście).

Z uzależnieniem nasze państwo działa podobnie. Zamiast zapewnić warunki na wyjście z choroby (np. dach nad głową, nie brudną noclegownię w której pobyt tylko pogrąża w bezdomności i podwyższa prawdopodobieństwo sięgnięcia po substancje psychoaktywne, żeby to znieść), poniżanie, karanie.

Zamykane są detoksy. Mówię o tych publicznych. Roi się od ofert prywatnego leczenia które przekraczają roczne dochody przeciętnego Polaka. Jak już pisałam, łatwiej i lepiej być bogatym uzależnionym.

Skracane i zamykane są terapie długoterminowe w momencie kiedy fakt, że są długoterminowe jest przecież kapitalny ; umożliwia nauczenie się żyć godnie i normalnie na trzeźwo (Nie, nie wystarczy „tylko chcieć ” bo my wszyscy chcemy i chorych by już nie było jak by to był nasz wybór).

Wiele oddziałów detoksykacyjnych zarezerwowanych jest dla mężczyzn i tu, seksizm nasz powszedni bije jak dzwon kościelny. Kobiety zdychać w domu. Nie pokazywać się. Albo na psychiatryk. Albo w ogóle wy powinnyście nie pić tyle alko no bo kobietami jesteście. 

Kobiet uzależnionych i bezdomnych jest tyle prawie co mężczyzn ale jest to pięknie kamuflowane. Nie będę się rozwodzić bo to też temat rzeka (dam tylko jeden przykład : na noclegowniach zawsze jest więcej miejsc przeznaczonych dla mężczyzn. W praktyce przebywa tam 50% kobiet mniej wiecej).

To są te pomysły na nowy start ! Trzeba tylko chcieć ! 

Halo, potrzebuję detoksu !

Czytaj : jestem w stanie zagrożenia życia. Dzwoniąc w Warszawie na 112 usłyszeć można że karetki są dla chorych, proszę pojechać samemu jeśli jest taka potrzeba (gdyby człowiek był w stanie już od dawna by to zrobił a teraz zdycha coraz bardziej). I super rady typu proszę iść do apteki po elektrolity i jechać na detoks taksówką albo „niech ktoś z rodziny zawiezie”. Ma się ochotę odpowiedzieć „no co Pan nie powie, nie wpadlabym na to sama!!!” 

Jakiś żart. Takie rzeczy TYLKO U NAS (wiem, że w Wielkopolsce karetki wiozą na detoksy np. i jak się dobrze „pogada” przyjadą do chorego podać niezbędne leki.

Oczywiście nie muszę tłumaczyć czytelnikowi, że po karetkę dzwoni człowiek raczej bez grosza i nie mogący się poruszać , przynajmniej nie dalej niż do łazienki, samodzielnie. Ale niech pojedzie człowiek, który, odwodniony, nie może podnieść szklanki…te słowa naszego 112 są chyba po prostu okazem ludzkiej złośliwości.

Walka z chorobą i wykluczeniem hula.

JAK MASZ „SZCZĘŚCIE”  (i okazując łaskę przyjmują na SOR albo na detoks).

Jesteś na SORze. Alleluja, pomimo tego, że oni tu mają chorych i „było tyle pić ???”, jednak uznali zagrożenie dla życia. Np. po próbie zapicia się. Czyli po próbie samobójczej. Ale o opiece psychologicznej można sobie pomarzyć.

Żeby trafić na detoks (jest JEDEN detoks na całą Warszawę, gdzie przyjmują kobiety) trzeba mieć totalne 0,00 promili. Problem w tym, że jak się schodzi z ośmiu (tak, zdarza się), to ma się objawy odstawienne na trzech promilach. 

W przypadku „zejścia” na objawach odstawiennych, są zakłady pogrzebowe. Pijak się zapił. „Jego wybór”, to słyszałam nawet u AA (!!!) (Tak, bo oni to są – nie mówię, że wszyscy, znam wspaniałe dziewczyny, którym to pomogło- ci lepsi, co „chcieli”).

Czasem jeśli człowiek z trzema promilami błaga o przyjęcie do szpitala zdarza się, że wezwana jest karetka. Wtedy stwierdzają „stan upojenia alkoholowego”, dzwonią po straż miejską, która z kolei zawozi na izbę tortur, która kosztuje 320zł, które są ściągane z wypłaty od pracodawcy przez Prezydenta Miasta st. Warszawa. To taka szansa na reintegrację społeczną. Daje dobry image pracownika pracodawcy, który z chęcią z takim człowiekiem zapewne przedłuży umowę…

Potem na izbę też może się przejechać zakład pogrzebowy. 

Pamiętam : ” proszę Pani błagam, proszę mnie zawieść do szpitala widzi Pani że bez żadnej przerwy wymiotuję”. „To rzygaj. I nie chlej tak tej wody. Już nie dostaniesz. Wyjdziesz jak pan doktor zadecyduje (od przyjęcia nie widziałam go na oczy). Wtedy sobie pojedziesz do szpitala” (no tak wtedy mniejsze szanse że się uduszę w moich wymiotach. Ale większe na totalne odwodnienie i padaczkę).

Bemol

Są osoby z personelu medycznego z powołania. Pielęgniarka, która się uśmiecha. Mówi, że z tego wyjdę. Sprawdza kroplówkę. Kupuje mi szczoteczkę do zębów z własnych pieniędzy.

Są ratownicy. Normalni. Jeden mi wylicza wszystkie moje zalety i mówi, że we mnie wierzy. Drugi, siedzący koło mnie mnie trzyma za trzęsącą rękę. I ja wtedy dostaje trochę siły. Skoro oni mi mówią „da Pani radę”, „widzę, wierzę w Panią”. Daje mi swoją wodę. NFZ nie pomyślało żeby stała dla mnie w karetce.

Już przyzwyczajona do pogardy dziękuję za zrozumienie i słyszę „pomagamy. Wszystkim. Bo warto”.

I ja wtedy nie chcę zawieść. Chcę im podziękować za tę siłę. Chcę spróbować jeszcze raz. Bo podali mi rękę. Warto żyć. Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Można ? Można.

Detoks

Pacjent przyjęty na Sobieskiego w Warszawie ma nagle przestać palić. Wbrew zaleceniom terapeutycznym tak naprawdę. Bo nie rzuca się dwóch nałogów na raz. To ryzykowne. Chyba, że ktoś sam bardzo chce.

Ale ta Pani ordynator przecież wie wszystko lepiej.

Szaleństwo. Większość pali w łazience. Za cichym pozwoleniem, najczęściej sanitariuszy. Układy, układziki.

Pacjent dostaje plastikowe sztućce. Mają mu starczyć na cały pobyt !!! Niech spróbuje złamać, zgubić. To może dostanie nowe, może nie. Ale się tak czy siak nasłucha. Pobyt trwa ok. 15 dni. Gdzie jest SANEPID?

Gdzie jest SANEPID kiedy bardzo zaangażowana w swoją pracę pielęgniarka wydziera się na starszego Pana, któremu spada zapełniona pielucha na środku korytarza a Pan prosi o pomoc (bo po co mu dać jednorazowe spodnie, których tam jest masa albo po prostu go przewinąć?). Wtedy pada specjalna uwaga często adresowana do osób z problemami motyrycznymi :” no co ty wyrabjasz??? Przekleństwo, przekleństwo”.

Ciągłe pomyłki z lekami. Zmiany. Obiecane leki nie wydawane. Rzekoma niewiedza pielęgniarek na temat wydawanych leków. „Proszę Pani a co ja dostaję?”. ” To, co lekarz przepisał”. Osobiście odmówili mi wydania leków które biorę na stałe. Stabilizatorów nastroju. Tego się nie przestaje brać od tak o.

Lekarz, który w ciągu 18 dni pobytu obiecał, że je dostanę stwierdził na drugi dzień (jak udało mi się go „złapać”), że zmienił zdanie ; ” już tyle czasu go Pani nie bierze”. Kosmos. Ponowne ustawianie się na odpowiedniej dawce Lithium trwa ok. 2 miesiące. 

Taki doktor który, wręczając mi wypis powiedział na do widzenia : „wie Pani co, ja w ogóle pracuję gdzie indziej alkoholizm to nie moja bajka. Życzę Pani wszystkiego dobrego. Słyszałem, że dostała Pani pracę. To dobrze, życie drożeje. Do widzenia, powodzenia”… ręce opadają.

Łamanie RODO to już w ogóle na porządku dziennym. Mówienie głośno o danych wrażliwych pacjentów jest normą. Cały korytarz usłyszał od sanitariusza, że „o, Pani Mają, Pani Maja jest bardzo znana w środowisku detoksykacyjnym” (jakiś ekskluzywny klub chyba). To się dzieje…

Zgłosiłam to Rzecznikowi Praw Pacjenta. Odpowiedź, którą dostałam była taka : Pan Rzecznik nie mówi, że tak nie było. Ale, że Pani oddziałowa niczego takiego nie potwierdziła, sprawa jest zamknięta.

Odważyłam się też sprzeciwiać nie wydawania mi mojej porcji jedzenia kiedy ona była a mi dawano przez trzy dni kleik (okazało się, przez pomyłkę).

Pani salowa z dumą zadeklarowała, że to ona decyduje, co z tymi porcjami zrobić. Chciałam po prostu je oddać pacjentom, którzy byli czasem osobami bezdomnymi i nie mieli żadnej pomocy.

Innym pacjentom było mnie po prostu żal. Oczywiście dokarmiali mnie ale z ich ust padały słowa osób poddanych. Przyzwyczajonych do tego, że „z nimi nie wygrasz”. „Majka, my wiemy, ze Ty masz rację”, „Majka uspokój się, to nic nie zmieni, potem jeszcze gorzej będą Cię traktować, nie zapalisz papierosa”. „Masz, zjedz, tylko po cichu”.

Prawda. Choć lekarze raczej zawsze byli bardzo zajęci i nie mieli dla większości pacjentów czasu, to spędziłam pół godziny na dywaniku, za jednorazowe użycie słowa na k. Usłyszałam, że nie jestem na ulicy. Że kulturalnie równam „do dołu”, że „nie, ludzie nie są wszyscy równi” i na nic moje tłumaczenia że „nie mówię kurwa jak przecinek” a wulgaryzm nie jest koniecznie w słowach tylko w zamykaniu drzwi przed nosem pacjentom zgłaszającym potrzebę pomocy.

Pobudka o 05:00 na założenie wenflonu na kroplówkę. W końcu się nie udało (20 kłuć, pół godziny moich łez, „no do jakiego stanu się Pani doprowadziła ??? Pani nie ma żył!!!” że strony pielęgniarki, której zawodem jest ją znaleźć ponieważ żyły mam, jeszcze nie umarłam. Krzyki na cały oddział :” Kaśka, chodź tu może Ty spróbujesz ona nie ma żył ; lekarz zlecił kroplówkę a nie ma jak się wkuć). Kazali pić wodę z cukrem, że właściwie to będzie to samo. Ale cukru nie mają.

Jesteś uzależniony, jesteś biedny, jesteś nikim.

Na koniec anegdotek z detoksu, taka historia : 04:00 rano. Do naszego, żeńskiego pokoju wchodzi Pan. Starszy. Już chory psychicznie, z pełną pieluchą. Siada na łóżko jednej z pacjentek. Ona w krzyk. My wszystkie, przebudzone, też. Pan nie chce wyjść. Biegnę do pokoju pielęgniarek prosić o pomoc. Reakcja :” A Ty to zawsze musisz robić problemy z niczego. A co wy jesteście ? Dziewice? A Ty to w ogóle, Orleańska. Nie możecie zostawić łóżkiem pokoju?” No tak, żeby Pan wpadł na te łóżko następnym razem. 

Przypominam, że problem, to jedno słowo na k.

Jedyna odpowiedź, która mi przyszła do głowy to że Joanna d’Arc była w sumie wielką bohaterką…

Jeszcze coś o izbie tortur na Kolskiej ;

Myślę że można by na ten temat napisać pozew do Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka. Unijnego Trybunału sprawiedliwości. Ta instytucja nie ma racji bytu.

Pierwszy pobyt. Jestem na sali, gdzie nie ma nic. Jest brudno, zimno. Śmierdzi. Jestem w pustych ścianach. Wymiotuję non stop. Mam zespół odstawienny. Walę w ścianę. Nie wytrzymuję sama psychofizycznie. Wiem, że obok są inne kobiety.

W końcu ktoś otwiera drzwi. Błagam żeby mnie do nich ” przenieść „. 

Dwóch pracowników łapie mnie za ręce tak mocno, że zostały mi po tym siniaki choć byłam kompletnie bez sił, żeby zrobić cokolwiek, zwłaszcza złego.

Otwierają salę, gdzie siedzą dziewczyny ale jest wolna prycza. Jeden z nich na cały korytarz wychodzi z takim tekstem „chce Pani tak wyglądac??? Opchlona, owszona???” Nie wierzę ale reiteruję moją prośbę pozostania z tymi dziewczynami. Alkoholiczki są solidarne.

Pomogłyby mi to przetrwać. Zrobiłyby coś, gdyby mi się totalnie pogorszyło. Drzwi zatrzaskają się a ja zostaję brutalnie doprowadzona do pustej celi zwanej „salą”.

Widząc, że im tam zejdę, mówią mi, że jestem wolna. Jest 03:00. Jestem lekko ubrana. Bez grosza. Ledwo się trzymam na nogach. Prawie mnie wyganiają.

Jestem na ulicy i zastanawiam się czy mam próbować trzymać się na nogach czy iść na czworaka. Serio. 

Jak Ojciec Rydzyk proszę o pomoc dwóch spacerujących bezdomnych. Mówią, że zrobią, co mogą. Żebym doczekała. Pięć minut później przynoszą mi mocne, tanie piwo. Jeszcze marudzę, że przecież to gazowane. Zwymiotuję. Siadają koło mnie mówią, że to jedyne, co mają. Najwyżej pierwsze łyki zwymiotuję. Wierzę. Weszło. Doczłapałam się do domu (wtedy miałam dom). Wtedy ci Panowie uratowali mi najprawdopodobniej życie.

Inny „pobyt” ; jest nas piątka. Ja jestem po próbie samobójczej. Próbowałam rzucić się pod tramwaj. Dostałam za to mandat i pobyt na izbie. Zablokowałam ruch tramwajowy problemów narobiłam ludzie do pracy jadą nie piją.

Dwie z kobiet, które ze mną są w czymś gorszym od celi są w podobnej sytuacji i z tego samego powodu tu trafiły. Były ofiarami przemocy fizycznej swoich mężów. Udało im się zadzwonić na policję. Panowie mężowie wytlumaczyli niebieskim, że panie konfabułują. I są pijane. Panie zostały doprowadzone na izbę. Dla Panów bez konsekwencji.

Jest też dziewczynka. Ledwo ukończyła 18 lat. Napiła się na imprezie. Upadła i rozwaliła sobie głowę. Wysłana na izbę, bo pod wpływem. Po obejrzeniu parę sekund przez rzeczywiście obecnego (ale nie wiem do czego służącego) lekarza na miejscu, dosłownie, przykleili jej na krwawiącą ranę (raczej na bujne włosy) chusteczkę do nosa. Tak było.

Wyjątkowo choć to zakazane (ale „to zależy na kogo się trafi”) dostałyśmy do tej sali butelkę kranówy. Zdjęłam jej tę chusteczkę higieniczną i od czasu do czasu polewałam ranę wodą. 

Reszta wody była zarezerwowana dla mojej ostatniej współlokatorki. Młoda dziewczyna ale miała typowe dla zespołu abstynencyjnego i problemu z trzustką odwodnienie. Wymioty i rozwolnienie. Nie mogłyśmy się godzinami dobłagać o papier toaletowy więc w końcu użyła tej zakrwawionej chusteczki higienicznej. W końcu rzucają nam na ziemię kawałek papieru toaletowego z pretensją, że „chyba go [jemy]”.

Jednej dawałam pić. Drugiej czysciłam głowę. Przestałam myśleć o sobie. Nawet o tym, że ani łyka wody nie tknęłam. Wiedziałam, że tym razem mam się najlepiej ze wszystkich. A alkoholiczki są solidarne. Bo tak samo napiętnowane przez społeczeństwo.

To nie tak, sądzę, że kobiet uzależnionych jest mniej. Choć rzeczywiście częściej uzalezniaja się od jedzenia np. Po prostu kobieta uzależniona jest napiętnowana podwójnie. Facetowi to „jeszcze ujdzie”.

Właśnie nas grupowo, tym razem, wypuszczają. Panowie w pomieszczeniu, gdzie się czeka na depozyt (podobno już nie okradają „doprowadzonych” choć nie raz słyszałam że się komuś tylko wydawało że miał pieniądze), skarżą się na pobicia i trzymanie w pasy. Stąd ślady moczu na spodniach. 

Ta moja dziewczyneczka cała we krwi. Jedyna pociecha ; wszyscy jedziemy na tym samym wózku.

My (jeszcze) nie mamy „najgorzej”

Do czego prowadzi pogarda do osób uzależnionych ? Zapewne pamiętają wszyscy a przynajmniej powinni, zabójstwo po torturach i traktowaniach nieludzkich i poniżających przez polską policję młodego chłopaka, łatwą ofiarę, bo był uzależniony. Nas już bezkarnie można zabijać. Torturować. A Ziobro może bezkarnie uniewinniać niebieskich morderców. Igor Stachowiak „umarł przez narkotyki”, czemu zaprzeczają wszelkie obiektywne analizy lekarskie.

https://tvn24.pl/debata/smierc-w-komisariacie,97.html

Na Trzemeskiej we Wrocławiu, 22 maja tego roku, następna śmierć na komisariacie. Mężczyzna był kopany ale… nie ustalono przyczyny zgonu…

Kto nas uchroni przed policją???

https://tvn24.pl/wroclaw/wroclaw-smierc-po-interwencji-policji-jest-sledztwo-prokuratura-bezposrednia-przyczyna-zgonu-nieznana-5718631

ZAPRASZAM DO WYWIADU Z AGNIESZKĄ NA FANPAGE’U OW.

Na detoksie w Drewnicy mają jedno motto : leczą alkoholowy zespół abstynencyjny. I to wszystkim po równo w ciagu dziesięciu dni (wtedy dostają zwrot pieniędzy za pacjenta w 100%. Potem jest miejsce na nowych). Nie obchodzi ich czyjeś wodobrzusze, infekcje, które mogą się pogorszyć i to, że ktoś sam nigdzie nie dojedzie.

No ale, trzeba było nie chlać…