O ósmej rano 10 marca 2016 r. pod KPRM spotkaliśmy się w piątkę. Andrzej Miszk, Andrzej Brzozowski, Heniek Sikora, Marek Macner i ja. Krótka narada, wsiedliśmy z Andrzejem w mojego Citroena C15 i pojechaliśmy na Wybrzeże Gdańskie do sklepu sportowego. Nabyliśmy tam niewielki namiot dwa metry na półtora, ale wysoki na dwa metry, solidny i szczelny, kilka składanych foteli, karimaty i drobny sprzęt obozowy. Po powrocie rozstawiliśmy ten namiot obok namiotów miasteczka partii Razem i tak zaczęła się historia pikiety, która trwa do dziś.
Zrobiliśmy relację zdjęciową. Na kilku zdjęciach widać obu Andrzejów i Heńka siedzących w tymże namiocie. Na kolanach mają rozciągnietą flagę KOD-u. Zdjęcia wrzucone na fejsa rozjuszyły Kijowskiego tak bardzo, że niedługo potem w portalu „Na temat” pojawił się jego felieton zatytułowany „Trzech smutnych facetów z kradzionym totemem”, przyozdobiony, a jakże, ukradzionym z mojego walla zdjęciem. Użalał się jak to podle Andrzej Miszk, jeden z założycieli KOD, śmie używać tej flagi bez błogosławieństwa.
Marek Macner przywiózł niewielki agregacik pradotwórczy, i router internetowy z modemem. Uruchomilismy punkt dostępu OpublikujcieWyrokTrybunału.
Po zagospodarowaniu się ruszyliśmy zapoznawać się z sąsiadami. Młodzi lewicowcy przyjęli nas gościnnie, do późnej nocy rozmawialiśmy przyjaźnie mimo różnic światopoglądowych. Warszawiacy masowo odwiedzali miasteczko, przynosili jedzenie, picie etc. W pewnym momencie było tego tak dużo, że na przywiezionych z domu kobyłkach ze starych drzwi i boków od szaf zrobiłem szwedzki stół, kto chciał mógł się częstować. Zaczęli tez przychodzić bezdomni i to się niektórym z moich kolegów i kolezanek nie podobało, i stół zlikwidowali.
Na starym prześcieradle sprajem wypisałem logo KOD PP. Powieszone między drzewami oznaczało nasze miejsce na ziemi. Zebrało się tam nas kilkadziesiąt osób, jasnym było, że musimy powiększyć bazę. Heniek Sikora zdecydował się zakupić dwa pawiloniki ogrodowe 3×3 metry – dojechały dwa dni później, w białym zrobiliśmy biuro, w niebieskim kuchnię.
Wieczorem dwie panie przyniosły nam gar zupy kalafiorowej. Na tę zupę załapali się wracający spod pałacu rezydenta protestujący tam także po raz pierwszy przyszli Obywatele RP. Przyniesiony przez nich baner z cytatem z Lecha Kaczyńskiego i jego podobizną umocowaliśmy do jednej z ławek przed namiotami i miał tam tak pozostać do kolejnej kontrmiesięcznicy.
Miło wspominam te pierwsze epickie dni budowania pikiety i nawiązywania relacji. Z czeluści swoich magazynów zwiozłem pod KPRM zasoby obozowe – z kolegą rok w rok organizowaliśmy obozy łowców przygód dla dzieciaków z rodzin dysfunkcyjnych. Namioty, gary, karimaty etc. w początkach bardzo się przydały. Rozstawiłem swój system nagłośnieniowy, DDR-owski wzmacniacz 2×100 W, mikser i dwie kolumny. Andrzej Miszk prowadził co wieczór spotkania, rozmawialiśmy o tym, co chcemy i możemy zrobić. Wydawało mi się wtedy, że pod KPRM zgromadził się kwiat narodu, przepełniony ideami demokratycznymi, wspólnie mieliśmy przywrócić w kraju ład i porządek. Zwycięstwo wydawało się pewne. Moi koledzy i koleżanki liczyli, że to kwestia dni. Ja takim optymistą nie byłem, ale też nie przypuszczałem, że sześć lat później będziemy od tego zwycięstwa dalej niż wtedy…
Po dwóch czy trzech dniach jeden z kolegów na uboczu oświadczył mi że ma dwóch kandydatów na ministrów i zapytał, kogo bym widział na fotelu premiera… Szczęka mi lekko opadła, niedźwiedź nie tylko wciąż biegał po lesie, ale nawet nie zdążył zauważyć nagonki. Gabrysia Lazarek z Cieszyna wykonała i przywiozła bardziej profesjonalny baner KOD PP, zastąpił moją prowizorkę. Była zima, mróz, śnieg. Kupiliśmy kilka koksowników, grzaliśmy się przy nich, od czasu do czasu policja wzywała straż pożarną, która nam je wygaszała. Jedną z nocy spędziliśmy z Gabrysią koło takiego koksownika, osłonięci od wiatru plasikową plandeką. Pierwszy tydzień zleciał szybko. Miasteczko partii Razem zaczęło się zwijać. Zostawili nam sporo zasobów, namioty, styropian, patelni Razemitów do dziś używamy w Miasteczku Wolność. Szóstego dnia pod KPRM pojawił się również KOD Kijowskiego. Ale nie dołączyli do istniejącej pikiety, swoje namioty rozbili sto metrów dalej naprzeciwko zapasowego wjazdu do kancelarii. Zapowiedzieli wystawienie licznika dni od czasu nieopublikowania wyroku TK przez Szydłową.
Pierwsze dni pikietowalismy na zgłoszeniu partii Razem. Nie bardzo wtedy wyznawaliśmy się na formalnościach. Gdy pikieta Razem miała się zwijać, Heniek Sikora zgłosił naszą, niestety, zgłoszenie zostało odrzucone, ponieważ prawo nie dopuszcza formy zgłoszenia bezterminowego protestu. Można zgłosić zgromadzenie publiczne nie dłużej niż na trzy dni, i ta sama osoba nie może zgłosić kolejnego bezpośrednio po zakończeniu zgłoszonego wcześniej. Ze względu na terminy – zgłosić trzeba najpóźniej na dwa dni przed terminem rozpoczęcia zgromadzenia, i nie wcześniej niż 30 dni przed tym terminem – pierwszy dzień po zejściu pikiety Razem mieliśmy nie zgłoszony. Heniek poszedł do namiotów KOD by spróbować wynegocjować z nimi objęcie i naszej pikiety ich zgłoszeniem. Początkowo dyżurny koordynator się nawet zgodził, ale jak pojawiło się naczalstwo zgoda została cofnięta. Z policją dogadaliśmy się, że nasze namioty stoją i są pilnowane przez dyżurnych mimo braku zgłoszenia. Od tamtej pory co trzy dni zgromadzenie jest zgłaszane. Czasem zdarzy nam się zapomnieć wysłać zgłoszenia, wtedy najczęściej ktoś z Wilczej dzwoni aby nam o tym przypomnieć.
Po zejściu z pikiety Razem zaczęły się pierwsze zgrzyty w naszym gronie. Nie od razu to wyłapałem, jako zaopatrzeniowiec i techniczny organizator miałem tyle na głowie, że nie miałem czasu na konszachty. Ale towarzystwo zaczynało się nudzić i męczyć pikietowaniem, brak widocznych rezultatów studził zapał. Zaczynały się naciski, by pikietę zwinąć. Za kontynuacją opowiadał się Andrzej Miszk, przeciwko był Jacek Parol. Jacek nie był świadomy tego, że zaczynamy, nie brał udziału w naradzie nocą z 9 na 10 marca, przeczytał rano, na pikiecie pojawił się dopiero koło południa, jak już namiot stał. I od początku był sceptycznie nastawiony.