Niezbyt daleko od szosy
Dom w Ołtarzewie stanął niemal w szczerym polu, niezbyt daleko od szosy. Niemal, bo po sąsiedzku były jeszcze trzy gospodarstwa. Najbliżej, ok 100 metrów był folwark pani Szymańskiej. Podobnie bogate gospodarstwa nieco dalej należały do Edka i Bolka Ciećwierzów. Dlaczego określam je mianem folwarków? Każde z nich miało coś w rodzaju dworu, czyli okazały dom właścicieli. I obok były zabudowania gospodarcze zamykające obszerne podwórko, czy też dziedziniec. Były tam magazyny, chłodnie, szklarnie, inspekty, stajnie, obory. I mieszkania pracowników. Praca w polu wtedy opierała się na pracownikach fizycznych, i trakcji konnej. Sąsiedzi byli bogaci, mieli również traktory, samochody osobowe, mąż pani Szymańskiej jeżdził z towarem do spółdzielni ciężarowym samochodem Horch z demobilu powojennego.
Wszystko to w czasach siermiężnej komuny, kraju ludu pracującego miast i wsi. Komuna szybko zrozumiała, że PGR-y i „spółdzielnie” nie wyżywią kraju. Tylko indywidualna przedsiębiorczość polskiego rolnika mogła temu zadaniu sprostać. Dzięki temu nie groziły nam klęski głodu. Gospodarstwo dziadka też należało do kategorii nieformalnych folwarków. W zasadzie od 1966 roku to była rodzinna spółka, w skład której wchodziły trzy odrębne formalnie gospodarstwa. Dziadkowe, które kiedyś miał przejąć Ryszard, Andrzejowe na resztówce dworu Ziętarskich i nasze, odległe od tamtych o ok 3 kilometry.
Jak pisałem,
wieś Ołtarzew ulokowana była głównie po północnej stronie drogi krajowej nr 2 i wzdłuż niej. Po parcelacji majątku Girdwojnia na południe od tej drogi powstało kilka małych przysiółków. Nasz wszedł administracyjnie do Ołtarzewa, kilometr dalej następny dołączony został do Duchnic. Mieszkańcy tamtego przysiółka złożyli się i wykupili pas drogowy szerokości sześciu metrów, łączący ich przysiółek z drogą nr 2. Ten pas, biegnący granicą pomiędzy podzielonym na kilkuhektarowe działki majątkiem po Girdwojniu, a ziemią pani Szymańskiej stał się ulicą Duchnicką. Nasz dom, niezbyt daleko od szosy, mimo iż stanął ostatni, otrzymał numer jeden. Droga była gruntowa, od szosy do swoich gospodarstw nawiezionym leszem, czyli drobnym miałem węglowo żużlowym utwardzili ją wcześniej sąsiedzi.
Numerów jeden przy Duchnickiej było trzy – biegła dookoła Ożarowa zaczynając się w Ołtarzewie, przez Duchnice, gdzie kolejny numer jeden miało gospodarstwo Skalskich, a kończyła się przy stacji kolejowej Ożarów Mazowiecki, gdzie numer jeden miała spółdzielnia ogrodnicza. Albo GS, były naprzeciwko siebie. Powodowało to czasem komiczne pomyłki, kilka razy od naszej strony do GS-u czy spółdzielni próbowały wjeżdżać TIR-y. Latem pół biedy, jakoś przejeżdżały. Wiosną czy jesienią, w pluchy droga stawała się niemal nieprzejezdna na odcinku za naszym domem do Duchnic. Utopionych w niej TIR-ów nie dawało się wyciągnąć ciągnikiem, trzeba było ściągać gąsiennicowego DT-a ze spółdzielni rolniczej w Duchnicach.
Skręcając w nią z krajówki
po prawej stronie mijało się zabudowania gospodarstwa Kazia Żychlińskiego z narożną przydrożną kapliczką Matki Boskiej, po lewej było przedwojenne ogrodzenie z siatki na metalowych słupkach, ciągnące się aż do torów kolei kaliskiej jakieś trzysta metrów. Była to pozostałość po majątku Girdwojnia, którego zabudowania były jakieś 150 metrów bliżej Ożarowa z wjazdem od Poznańskiej, czyli drogi nr 2. Stanowiła własność pana Kałdunka. Z jego synem, Jarkiem chodziłem do jednej klasy w podstawówce. Potem był niestrzeżony przejazd kolejowy. Kolej kaliska była już zelektryfikowana, ale najczęściej i tak pociąg ciągnęła lokomotywa parowa. Wzdłuż torów w kierunku stacji w Ożarowie biegła ścieżka, nazywana plantem, którą do rzeczonej stacji było najbliżej.
Za torami po lewej stronie było pole pana Kolisa, trójkątne, niewielkie ok dwóch i pół hektara. Również ok pięciu hektarów miały kolejne pola, pierwsze należące do pana Kałdunka, drugie nasze. Na polu Kałdunka były pozostałości po dawnych gliniankach, z czego dwie czy trzy były już tylko nieznacznymi zagłębieniami w ziemi, najbliżej naszego domu był spory staw, zarośnięty po brzegach pałką wodną. Obok niego był stary, przedwojenny betonowy silos na kiszonkę, używany w charakterze kompostownika przez pana Kałdunka.
Jak już wspominałem, dziadek dom dla nas wybudował na naturalnym wzgórzu niezbyt daleko od szosy
– pojęcie względne, mowa o przewyższeniu rzędu półtora metra. Rzeczony staw na wiosnę przy roztopach powiększał się i pogłębiał tak, że woda stałaby na naszym podwórku. Dziadek wysypał tam kilkaset wywrotek ziemi pochodzącej z budowy huty szkła w Ożarowie, dzięki czemu nie doznawaliśmy rok w rok powodzi. Dom stał 12 metrów od drogi i 12 metrów od granicy z Kałdunkiem. W tamtych czasach podwórka właściwie nie było, pomiędzy domem a drogą matka zrobiła ogródek, niewielki, ale ładnie urządzony i zadbany. Od wschodu jakieś 6 metrów od domu była studnia, a za nią zaczynało się pole uprawne.
Dom można było objechać dookoła, wozem konnym trudno było na tych sześciu metrach zawracać. Na pasie pomiędzy północnym wjazdem a granicą ojciec posadził trzy orzechy włoskie, na samej granicy był szpaler z leszczyny. Ogród od drogi oddzielał żywopłot ze śnieguliczki, rosły w nim forsycje, był skalniak, na środku był trawnik. Wzdłuż południowego wjazdu matka posadziła dwie wiśnie i jedną czereśnię, obok studni złotokap. Nieco później ojciec postawił drewniany kurnik i wygódkę z serduszkiem na tych sześciu metrach przed domem przy samej skarpie nasypu. W domu była łazienka i WC, domek z serduszkiem był dla pracowników – nie tylko naszych, pracownicy sąsiadów, którzy nie mieli domów na swoich polach, też przychodzili do nas za potrzebą.
Polna droga
Pole miało kształt prostokąta, krótszym bokiem przylegającego do drogi. Ciężka, gliniasta gleba klasy drugiej i trzeciej obrabiana konno stawiała duże wyzwanie. 250 metrów wydaje się niewiele, ale jak przyszło taką redlinę posadzić, czy opielić, robiło się cięzko, podobnie z wywiezieniem płodów rolnych gdy ziemia rozmiękała po deszczu. Dlatego dziadek przez środek pola poprowadził polną drogę, dzielącą działkę na dwa odrębne kawałki. Łatwiej było obrabiać i bliżej wynieść skrzynki z warzywami do wozu stojącego na tej drodze. Na końcu tej drogi urządzony był kompostownik, na który wywoziło się resztki organiczne, wyrwane chwasty, odpady z czyszczenia warzyw etc.
Pola wtedy pooddzielane były od siebie miedzami – szerokimi na ok pół metra pasami trawy, nigdy nie oranej. Za miedzą na zakończeniu naszego pola było pole pana Skirzyńskiego, za południową trzyhektarowe pole pana Mękarskiego. Kolejna polna droga oddzielała pola pana Mękarskiego i Stanisława Janeczka, zwanego Stasiem Jasiem. Z tej polnej drogi odchodziła kolejna, biegnąca do folwarczku Stasia Jasia należącego już do Duchnic, przy tej samej ulicy Duchnickiej, która tam skręcała o 90 stopni na wschód w kierunku Ożarowa. Właściwy majątek Duchnice był dwa kilometry dalej na wysokości stacji kolejowej Ożarów.
Melioracja
Przez pole Stasia Jasia od Ożarowa w kierunku Utraty biegł rów melioracyjny, głęboki na jakieś dwa metry z licznymi przepustami w ciągach dróg polnych i publicznych. Zaliczyłem kąpiel w nim, jadąc wiodącą wzdłuż rowu ścieżką rowerem bez trzymanki. Zaliczyłem oczywiście również wpierdol od matki, ale to w owym czasie była norma. Równina błońsko ożarowska była kiedyś bagniskiem, osuszonym dzięki pracom melioracyjnym stała się zagłębiem cebulowym. Ma jedne z najlepszych ziem w Polsce, tzw czarne ziemie, nadaje się pod produkcję właściwie wszelkich warzyw.
W latach sześćdziesiątych ta melioracja wołała o naprawę, woda stała na polach do czerwca, droga była nieprzejezdna miesiącami, w piwnicy mieliśmy wodę po kolana, trzeba było wymontowywać silnik od pompy hydroforu, dopiero w latach 70-tych nastąpił generalny remont. Zbudowano nowy kolektor wzdłuż drogi, i położono nowe sączki zbierające wodę z pól. Drogę wspólnym wysiłkiem utwardziliśmy leszem i żużlem aż do polnej drogi za polem pana Mękarskiego. Dalej nadal jesienią i wiosną była nieprzejezdna, podobnie zimą, gdy napadało śniegu – nigdy nie załapała się na jakąkolwiek kolejność odśnieżania. Mimo iż niezbyt daleko od szosy, w istocie daleko od boga i ludzi…
Maciej „Miki” Bajkowski
Zapraszam na Facebooka
Zapraszam na salon24.pl