Yo! Wracam do was z obiecanym tekstem, a właściwie początkiem cyklu artykułów. Od razu mówię, że wczoraj wyszłam ze szpitala po ciężkim zapaleniu płuc i intensywnej antybiotykoterapii, więc tekst będzie pewnie kiepski. Piszę go trochę na wariackich papierach i pewnie kogoś wkurwię. Pseudoinkluzywność – co to jest i dlaczego stanowi problem?
Co jakiś czas przez internet przetacza się fala dyskusji: czemu lewica ma tak niskie poparcie i co z tym zrobić?
Postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze. Jako, że działam po lewej stronie już od dobrych paru lat dostrzegam problemy, które utrudniają tej opcji politycznej sukces. Jednym z nich jest właśnie pseudoinkluzywność.
Pseudoinkluzywność. Co to?
Zgodnie z prawidłami panującymi na leftbooku, powinnam zacząć od podania swoich zaimków i dodania TW (trigger warningu, chociaż nie wiem, co takim triggerem miałoby być. Ale na pewno coś się znajdzie).
Cieszę się, że kwestie tak zwanej inkluzywności wybrzmiewają. Dobrze, że pozbywamy się ze słownika wyrażeń typu: “męska decyzja”, “ciapaty”, “wyżydzić” i tym podobnych. Natomiast z drugiej strony tego niewątpliwie pozytywnego zjawiska pojawia się tzw. “cancel culture”.
Osoba jeszcze niewyrobiona językowo tudzież niezaznajomiona z politpoprawnością językową naraża się na szykany, złośliwości oraz oskarżenia o homo/trans/ksenofobię – pomimo, iż złych intencji nie ma. Przykładem niech będzie jeden mój towarzysz, któremu wymsknęło się słowo “Cygan”. Towarzystwo w takim przypadku powinno, przynajmniej moim zdaniem, spokojnie zwrócić uwagę i kontynuować rozmowę. Ale nie – to za trudne. Zamiast tego lepiej zastosować obgadywanie za plecami, pogardliwe spojrzenia i pasywno – agresywne objawy niechęci.
“Masz coś do mnie?!”
Przechodząc dalej. Kolejną kwestią pseudoinkluzywności, która mnie osobiście bardzo razi, jest brak otwartego, acz uprzejmego rozwiązywania sporów. Moim zdaniem, jeśli czyjeś zachowanie nam przeszkadza, powinno się to danej osobie powiedzieć na osobności i wprost. Nie w formie calloutu, cancelowania (nawet nie mam na to dobrego odpowiednika w języku polskim) czy robienia cyrków w postaci zaimprowizowanych sądów koleżeńskich, tylko w formie szczerej rozmowy.
Zauważam jednak, że w dobie dominacji social mediów jest tego coraz mniej. Aktywiszcza tak bardzo starają się być inkluzywne, że stosują wykluczenie w białych rękawiczkach. Ekskluzywna inkluzywność. Nie przyjdą i nie powiedzą, co im w tobie przeszkadza.
Jeśli nic do nas nie masz, dorzuć się na kawę!
Zamiast tego: zmienią strukturę organizacji i zapomną ci o tym powiedzieć; stworzą oddzielny kolektyw czy grupę roboczą, przegłosują za twoimi plecami, że nie masz tam wstępu, przykleją ci niepochlebną etykietkę, wykopią twój niepoprawny politycznie wpis sprzed kilku lat bądź zaczną się wyzłośliwiać i cię prowokować, żebyś w końcu nie wytrzymał i im wygarnął, co trzeba. A wtedy zostajesz “przemocowcem” i cześć.
Lajkozbrodnia
Podziałom wewnętrznym na lewicy poświęcę chyba osobny tekst, zresztą pisał już o tym Dżejkob. Tutaj napomknę jedynie, że opieprz może cię spotkać za polajkowanie niewłaściwej strony. Przykład? Sztandarowy: polajkujesz jakiś post Przychodni xD.
Możesz się tym konfliktem nie interesować, nie być w temacie i ogółem uważać to za dziecinadę, ale i tak jakaś za przeproszeniem “Julka” przyklei ci łatkę … przemocowca, dziadersa, maczysty, queerfoba itd itp. Choć wcale taką osobą nie jesteś.
Dodam jeszcze, że w dyskursie na temat tego żenującego konfliktu jak mantra przewijało się: chłopy z Przychodni zaatakowały dziewczyny i queery z Syreny. No i moje pytanie, jak takie podkreślanie płci stron konfliktu ma się do równości? Bo dla mnie pobrzmiewa w tym jakiś ukryty seksizm.
Pseudoinkluzywność i oblężona twierdza
W naszym spolaryzowanym społeczeństwie każda z opcji politycznych jest zagrożona znalezieniem się w tak zwanej bańce informacyjnej. Tak działają algorytmy facebooka i innych mediów – nie wierzycie, to stwórzcie fejk konto.
A efektem tego jest jeszcze większa polaryzacja społeczeństwa i zamknięcie się w swoich “bańkach”. Może powiem truizm, ale z tego tworzą się kolejne podziały typu “oni albo my”. Prowadzi to do “syndromu oblężonej twierdzy” i absurdów typu: jesteśmy tak bardzo inkluzywni, że jak nie jesteś wystarczająco inkluzywny, to wypad. Moja transpłciowa koleżanka została niegdyś wykluczona z jakiegoś trans-kolektywu, bo… użyła terminu “hermafrodyta”. Tak, jest on przestarzały i niemedyczny, ale nie doszukiwałabym się w nim czegoś obraźliwego.
Problem w tym, że człowiek, nawet jak jest wolny od uprzedzeń i chce być w porządku, porusza się jakoby po polu minowym. Jak komuś nie podpasujesz, to zawsze znajdzie sposób, by udowodnić ci domniemany seksizm, klasizm, ejdżyzm, rasizm, albeism i cyklizm.
Pseudoinkluzywność. Podsumowanie
Zdaję sobie sprawę, że do idealnego aktywiszcza mi daleko. Jestem z lekka aspołeczna, lubię samochody, nie rozumiem julkowego slangu, podchodzę do spraw zbyt emocjonalnie i potrafię wydrzeć na kogoś ryj, bywam chamska, itd, itp. Pewnie gdybym złożyła publiczną samokrytykę i usprawiedliwiła swoje wady tym, że mam PTSD, AuDHD, CHWDP i JP2GMD, wiele rzeczy uszłoby mi płazem. Nie robię tego jednak, bo nie chcę fetyszyzować swoich lub cudzych zaburzeń psychicznych. Poza tym istnieje coś takiego jak prywatność. Mam wiele wad i problemów, ale nie widzę powodu, by się nad nimi roztkliwiać. Ot, staram się nad sobą pracować i tyle. Z różnym skutkiem.
Powyższy wywód to li i jedynie obserwacja socjologiczna, choć trochę osobistych wątków pewnie można tu odnaleźć. Zdaję sobie sprawę, że tekst może wywołać kontrowersje (o ile komuś zechce się go czytać). Nie jestem również od tego, żeby arbitralnie oceniać, w którym miejscu przebiega granica absurdu. Piszę, bo mogę, bo mam takie a nie inne doświadczenia i obserwacje, bo może ktoś ma podobnie.
I jeszcze jedna ciekawostka!
Nie bez powodu na fb istnieje grupa o nazwie… “Grupa, w której udajemy, że jesteśmy na leftbooku”. Jest ona od jakiegoś czasu martwa, a szkoda. Jej powstanie rozpatruję jednak w kategoriach pewnego wentylu bezpieczeństwa i wyrazu odpowiedzi na presję społeczną. Będąc lewakiem, stąpając po polu minowym i uważając, żeby aby nie naruszyć wzniosłych zasad moralnych… trzeba się czasami z własnego środowiska pośmiać. I z siebie samych również.