Prezydent stolicy stał się obiektem memów po tym, jak w ramach kampanii wyborczej przejechał się kilkakrotnie pojazdami komunikacji miejskiej. Zaręcza, że – wbrew powszechnej opinii – wie, do czego służą kasowniki i jak czytać rozkłady jazdy.
Kampania wyborcza wystartowała, a ponieważ warszawski ratusz dramatycznie popsuł sobie PR przegłosowaniem tak zwanej strefy czystego transportu, Trzaskowski i spółka usilnie naprawiają swój wizerunek. Tradycyjnie udowadniają, że korzystanie z transportu zbiorowego jest lekkie, łatwe i przyjemne, a ci wstrętni blachosmrodziarze nie wiedzą, co tracą.
A odchodząc na chwilę od tematyki memów, ten sposób prowadzenia kampanii – pozornie tak niewinny – wywołał kontrowersje. Dlaczego? Otóż… Trzaskowski na co dzień wcale nie jeździ zbiorkomem…
… mimo to, zmusza posiadaczy starszych samochodów do pozostawienia swoich ukochanych czterech kółek na płatnym, rzecz jasna, parkingu, i przesiadki do komunikacji miejskiej. I choć wartości sprawnej komunikacji miejskiej nikt nie kwestionuje, to przeciwnicy Stref Czystego Transportu zarzucają włodarzowi miasta nielichą hipokryzję.
Urzędnicy w odpowiedzi na pytania społeczeństwa oświadczyli bowiem, że… potrzebują samochodów, by dojechać do pracy. No kto by pomyślał! A my, zwykli pracownicy, już dojeżdżać nie musimy? Pomijając fakt, że Urząd Miasta znajduje się – jakby ktoś nie wiedział – tuż przy stacji metra.
Nakaz pedałowania
Trollingowy projekt zaproponowany przez jednego z radnych Pragi Południe wzbudził niemały popłoch wśród urzędników. Projekt nosił tytuł: „Urzędnicy na rowery: Rafał Trzaskowski daje przykład”. Miał on na celu sprzedaż samochodów służbowych Urzędu Miasta i zakup za nie rowerów, rowerów transportowych oraz rikszy. Ale to nie wszystko – chodziło też o przekonanie urzędników, że powinni przesiąść się na rowery, na przykład prezydent miasta jako pierwszy.
Jak Trzaskowski dojeżdża do pracy?
Wszyscy warszawiacy na rowery, a tu nagle urzędnicy łapią panikę, bo sami też musieliby się przesiąść. Ale nie, nie, nie, oni to mają ważne sprawy do załatwienia, więc auta służbowe są im potrzebne, oczywiście. Urzędnicy wrócili do swoich klimatyzowanych fur i mogą dalej instruować mieszkańców, że mają przesiąść się na rowery, podczas gdy sami wożą się autami służbowymi.
[…] Warszawski Ratusz w żaden sposób nie zaadresował tego problemu stosując sztuczki retoryczne polegające na stwierdzeniu, że tylko niewielki odsetek ubogich ludzi posiada samochody. Dla lewicy mniejszości są ważne i martwimy się tym marginesem biednych ludzi, których ratusz zostawił na lodzie. […]