Joł! Pytacie mnie często, czy jadę w tym roku na Woodstock i dlaczego nie. Tak, wiem, że to jest teraz Pol’and’Rock, ale zapewniam was – większość uczestników festiwalu używa nazwy „Woodstock”, więc tak też mówię ja. W tym roku wolę jechać na Jarocin, a dlaczego? O tym poniżej.

Wyjazd na Woodstock był moim dziecinnym, niedoścignionym marzeniem. Jako idealistyczny do porzygu dzieciak z niezdiagnozowanymi zaburzeniami marzyłam o wyprawie do świata miłości, przyjaźni i muzyki. Płacząc z samotności w poduszkę i słuchając Pidżamy Porno na swojej MP3 marki Thomson, wyobrażałam sobie, jak z „wyimaginowanymi” przyjaciółmi łapię stopa, docieram na festiwal i świetnie się bawię.

Marzenia ziściły się, ale lata później. Uważam, że każdy powinien choć raz na Woodstock – czy tam Pol’and’Rock pojechać. Natomiast nie będę ukrywać, że od czasu przeniesienia się do Płotów festiwal znacznie stracił na jakości, przynajmniej taka jest moja subiektywna ocena. Wraz z Dżejkobem i Gmajem (moim ziomkiem, prowadzącym program „Autentyczni”) wybieramy się w tym roku do Jarocina. Dlaczego? O tym poniżej.

Jarocin czy Woodstock? Muzyka przede wszystkim

Co do doboru występujących zespołów, jest to kwestia gustu, zatem o linii muzycznej się nie wypowiem. Tutaj każdy musi zdecydować sam, który program bardziej mu odpowiada. Na Woodstocku z pewnością wachlarz artystów jest większy. Czasami jednak koncerty, na które chcemy iść, pokrywają się, albo dzieli je pięciominutowy bufor, podczas którego musisz przedostać się z małej sceny na dużą, czy na odwrót, co można uznać za wadę tego festiwalu.

Wiadomo jednak, że na festiwale nie jeździ się li i jedynie dla koncertów. Atmosfera, ludzie, nocowanie na polu namiotowym, różnego rodzaju zajęcia i warsztaty… Pod względem tych ostatnich Woodstock bije Jarocin na głowę.

Lokalizacja i logistyka

Jeśli miałabym wymienić rzecz, która chyba najbardziej zniechęca mnie do ponownej wyprawy do Czaplinka, jest to transport. Choć woodstockowy pociąg to jednak rzecz jedyna w swoim rodzaju.

Odległości, które trzeba pokonać, są niebagatelne. Samo dotarcie ze stacji Czaplinek do pola festiwalowego jest trudne. My rok temu cudem złapaliśmy stopa, bo busów jeszcze nie było. Zresztą z tymi busami też różnie jest – kiedy usiłowaliśmy dotrzeć do Biedronki okazało się, że nikt nie wie, gdzie „biedrobus” staje. A stawał bardzo daleko od… w zasadzie od wszystkiego.

A tak wyglądał wyjazd z festiwalu. Myślałam, że zajoba dostanę.
Choć spacer to zdrowie, to dźwiganie zakupów taki kawał to nic przyjemnego…

My rozbiliśmy się w miejscu, które ja wybrałam, a mianowicie w dolince. Znajduje się ona poza oficjalnym polem namiotowym, ale jest stosunkowo blisko do dużej sceny. Niektórzy kręcili nosem, że wszędzie będzie daleko. Prawda jest jednak taka, że GDZIEKOLWIEK rozbijesz się na tym festiwalu, zawsze GDZIEŚ będzie daleko. My mieliśmy blisko na dużą scenę i strefę mediów, ale już do Akademii Sztuk Przepięknych czy strefy gastro trzeba było nieźle drałować. Uparłam się jednak, że rozbijam się w cieniu.

I uprzedzając komentujących, absolutnie nie winię Jurka za taki, a nie inny stan rzeczy. Nie jego wina, że miasto Kostrzyn nie chciało być dłużej siedzibą festiwalu, i jedna osoba nie jest w stanie tak dużej imprezy organizacyjnie ogarnąć.

Woodstock czy Jarocin – kierujesz się ceną?

Jarocin jest płatny, Woodstock nie. To przemawia zdecydowanie na korzyść tego drugiego. Przystanek Woodstock słynął właśnie z tego, że był otwarty i darmowy. Przy odrobinie sprytu można się na nim świetnie bawić, nie wydając za wiele pieniędzy.

Dlaczego jednak, będąc jeszcze gołodupcem, wybrałam Jarocin? Tutaj, choć sam wjazd na festiwal jest płatny, kłania się kwestia… zakupów. Na Woodstocku jest Lidl, ale chcąc kupić, no już się nie oszukujmy, PIWO, trzeba albo poświęcić pół dnia na wyprawę do Biedronki, albo bulić w Wiosce Lecha, i oczywiście się odźwigać. Ceny piwa na Woodstocku zaczęły przypominać te w knajpach. Jarocińskie piwo też swoje kosztuje, ale…. tuż obok mamy sklep Dino, a na pole namiotowe można wnosić wszystko oprócz szkła. Oznacza to, że nie musimy wydać ani grosza w strefie gastro. Polecam jednak wyprawę na coś ciepłego pod Spichlerz – stoisko z pysznym i tanim żurkiem pomoże załagodzić nawet najgorszego kaca.

Sprytny lifehack na bagaż

Koło Dino znajduje się paczkomat, więc aby uniknąć dźwigania można „nadać bagaż” na adres Różana 1.

Aha, i sam dojazd na festiwal jest prosty – kiedy byłam tam 2 lata temu, jechał bezpośredni pociąg z Warszawy, potem przejść przez miasto, które nie jest duże, i już.

Podsumowując kwestię pieniężną, to nie robiłam dokładnych obliczeń. Na Woodstocku wydasz pewnie mniej, ale wyjazd po zakupy to już pewne przedsięwzięcie logistyczne…

Pole namiotowe

Ceniłam Kostrzyn nad Odrą za mnogość „nieoficjalnych” miejsc biwakowych w różnych zakamarkach lasu. Obecna lokalizacja jest do kitu, ale nadal daje pewną możliwość rozbicia namiotu w zacienionym miejscu. Jarocin? Zapomnij. Pole namiotowe jest w pełnym słońcu i nie ma przed nim ucieczki, bo w parku się raczej nie rozbijesz. Innym mankamentem jest kontrola na wejściu, gdyż, jak mówiłam, nie można wnosić szkła. Możesz jednak zostawić swojego jabola na wejściu i wypić później, nikt nie broni. Pole namiotowe jest dodatkowo płatne, co może zniechęcać.

Są tam jednak prysznice, kible i nie najgorsza możliwość ładowania urządzeń mobilnych. Ja w tym roku wezmę sobie czajnik elektryczny i będę robić kawę i zupki chińskie, a co! Skoro wydałam na bilet, to na innych rzeczach sobie przyoszczędzę 🙂 Na Woodzie prysznice były płatne i daleko od samego festiwalu, ja na te płatne nie chodziłam, wystarczyły mi myjki z zimną wodą. Może to jednak być problematyczne dla osoby, która na przykład ma okres.

No i na jarocińskim polu nie ma takiego kurzu jak na Woodstocku, bo rozbijasz się na trawie. Co dla mnie, jako alergika, ma znaczenie niebagatelne. Co innego pod sceną. Scena na każdym chyba festiwalu jest jednakowo zakurzona, dlatego bez maski na ryj w pogo nie idę…

WoodstockJarocin
Plusy dodatnie– bezpłatny
– wspieranie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy
– szeroki wachlarz artystów
– nie tylko muzyka: warsztaty, stoiska, spotkania z różnymi ludźmi, każdy znajdzie coś dla siebie
– można rozbić się w lesie (aczkolwiek nielegalnie)
– dobry dojazd
– tuż obok sklep i paczkomat
– stosunkowo łatwy dostęp do prądu
– fajne miasteczko do zwiedzenia
– bardziej kameralnie
– prysznic w cenie pola namiotowego
Plusy ujemne– kiepski dojazd i wszędzie daleko, organizacyjnie pod tym względem gorzej niż było w Kostrzynie
– ceny w Wiosce Lecha
– masówka
– kolejki do kibli, Siemashopu, koła Allegro, Lidla, gastro…
– prysznice dodatkowo płatne i daleko
– płatny
– pole namiotowe również płatne
– sprawdzają przy wejściu czy nie wnosisz szkła
– pole namiotowe w pełnym słońcu

Woodstock czy Jarocin? Na koniec kilka słów subiektywnej oceny

Oczywiście wszystko, co napisałam powyżej, było w jakiś sposób subiektywne, na koniec jednak chcę podzielić się swoimi osobistymi wrażeniami.

A wrażenie mam takie, że… to już nie to samo. Chodzi o czynnik ludzki.

Podczas pierwszego festiwalu w Płotach do mojej Dolinki, kiedy spałam, wtryniły się jakieś dzbany. Jeden wiecznie pijany typ obudził całe obozowisko o 5 rano opowiadając swoje durne żarty przez megafon. Jakieś babsko oskarżyło mnie i kolegę o… wypróżnianie się na namioty!!! Rzecz jasna nie była to defekacja, tylko mikcja, i nie na namioty, tylko w krzakach. Niemniej jednak poczułam się osaczona, kiedy szłam siku w krzaki i stuknięta baba za mną lazła i świeciła latarką. To było bardzo, jak mawia młodzież, creepy.

Czynnik ludzki nie chwyta żartu

Kiedy dwa lata temu z Łukaszem (tak, tym z naszej redakcji) przebraliśmy się za księdza i zakonnicę i zbieraliśmy na „tacę” (tzn. papierową tackę do grilla”) myśleliśmy, że każdy złapie żart. Niestety, nie. Niektórzy autentycznie myśleli, że chcemy ich oszukać O_o. Już nie wspominając o tym, że jakiś typ złapał mnie za brzuch i rzucił jakimś nieśmiesznym tekstem o zakonnicy w ciąży… Kurde, to, że ktoś ma wzdęcia od festiwalowej diety nie daje nikomu prawa do obmacywania mnie!!! Jeszcze jakiś ciul chcąc sobie zrobić ze mną zdjęcie złapał mnie ZA CYCKA, bo chyba miał fetysz na zakonnice…. oczywiście dostał z liścia. Ale niesmak pozostał.

Rok temu również pojechałam jako akredytowany dziennikarz i jakieś sąsiadujące z nami typy pytały: „To co, nie jesteście w specjalnym obozowisku dla mediów?”. Kiedy powiedziałam, że jest tylko strefa mediów, a nie obozowisko, stwierdzili, że kłamię.

Oczywiście nie jest to wina samego festiwalu, bo ciężko, żeby w tak dużej grupie nie trafili się jacyś debile. Czuję jednak właśnie jakiś niesmak, zgrzyt, dysonans poznawczy. Mam wrażenie, że kiedy Woodstock był jeszcze Woodstockiem, ludzie byli jacyś bardziej przyjaźni.

Możliwe jednak, że ja się po prostu starzeję.

Podsumowując, mnie się ostatnio bardziej podobał Jarocin, co nie oznacza, że Woodstock jest zły. Jeśli masz czas, pieniądze i zasoby, to jedź na oba!

PS. Dżejkob był na Izerofeście, liczę na to, że po Jarocinie napisze podsumowanie obejmujące i ten festiwal.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *