Sukces. Człowiek sukcesu. Magazyn „Sukces”. Życzenia dalszych sukcesów na ścieżce edukacji. Szansa na sukces. Propaganda sukcesu. Nie wróżę sukcesu temu pomysłowi. Sukces zawodowy. Tylko co to tak naprawdę znaczy?
Nie będę owijać w bawełnę. Mam kompleksy wobec wicenaczelnego niniejszej strony. Magister inżynier programista, zna trzy języki, dobrze zarabia. Jednak bardzo nie lubi, kiedy nazywam go „człowiekiem sukcesu”. Uważa bowiem, że każdy powinien godnie żyć, a problemem nie są tacy ludzie jak ja, lecz kapitalizm.
Wstawaj wcześniej, pracuj ciężej
Oj, ile ja się nasłuchałam tych motywacyjnych gadek. „Na swoje życie wpływ masz tylko ty, a nie SYSTEM”. „Jak robisz minimum, to i zarobisz minimum”. „Ani razu nie zaspałaś do pracy? Fajnie, ale dlaczego jesteś z tego taka dumna?”. I moje ulubiene”: „Nie będziemy z obowiązku robić cnoty”. Tak, jakby obowiązkowość sama w sobie nie była cnotą.
Byłam przez trzy miesiące na stażu i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie konieczność wstawania na 9. Śmiejecie się? Dla mnie było to wyzwanie. Które podjęłam i wywiązałam się z niego chyba nie najgorzej.
Dorzuć się na kawę, bo bez kawy człowiek niemrawy!
Nie zmienia to faktu, że byłam zmęczona. Cholernie zmęczona.
Po początkowym okresie euforii, że moja kariera zawodowa wreszcie ruszyła z miejsca, przyszła proza życia. To wtedy napisałam interpretację piosenki „Blood from a stone”. Tak ustabilizowany tryb życia, poniedziałek-piątek, 9-16 (krócej, bo niepełnosprawność) z jednej strony dawał jakieś poczucie bezpieczeństwa i strukturę, a z drugiej szybko zaczął mnie wypalać. Słyszałam, że „takie jest życie”. No dobra, ale dlaczego moje?
Wpadłam w pewnym momencie w marazm. Nic, ale to nic mi się nie chciało. Wybija 16, ja do domu i do łóżka. Czasem spałam, czasem słuchałam radia, czasem bezmyślnie grzebałam w telefonie. Samobiczowałam się w myślach za lenistwo, będąc jednocześnie dumną, że w pracy nie zawodzę. (No dobra, nie aż tak). Usłyszałam wówczas od kolegi: „ale ja wstaję na 6, jakbyś przez jakiś czas tak wstawała, to wstanie na 9 byłoby jak wakacje”. Mieliśmy wówczas długą rozmowę o tym, co dla kogo z nas znaczy „dawanie z siebie 100%”. Dla mnie wypełnianie tego „absolutnego minimum” było naprawdę ciężką pracą.
Jak pisała Zofia Nałkowska:
Co dla jednych jest podłogą, dla innych jest sufitem.
Więc czym właściwie jest ten sukces?
Stabilna praca na państwowym etacie czy awans na managera w jednej z firm na Mordorze? Zdobycie prostego, ale opłacalnego zawodu czy własna działalność? Domek na wsi czy mieszkanie na nowoczesnym osiedlu? A może w ogóle umiejscowienie się poza systemem i życie na krawędzi, ale w zgodzie ze swoimi zasadami? Tylko co to znaczy?

Podzielę się zdaniem, które przeczytałam… nie zgadniecie gdzie. Odpowiedź na końcu artykułu.
Sukces jest wtedy, kiedy osiągasz to, na co stać ciebie, a nie, kiedy osiągasz to, na co stać kogoś innego.
Pokazuje nam to, jak bardzo pojęcie sukcesu może być niejednoznaczne. Dla klasowego prymusa czwórka to już ocena do poprawy, zaś dla ucznia mniej utalentowanego mocna, uczciwie zarobiona trója może być powodem do dumy. (I chwała nauczycielom, którzy to rozumieją!). Dla niektórych samo zdanie matury, nawet ze średnimi wynikami, będzie wielkim osiągnięciem. Innych nie zadowoli nawet magisterka, bo przecież „stać ich na więcej”.
Tutaj nadmienić można o dewaluacji wykształcenia wyższego, które w obecnych czasach jest dostępne w zasadzie dla wszystkich posiadających tak zwany egzamin dojrzałości.

Dlatego nie byłam jakoś przesadnie dumna z faktu skończenia UW – ale za to ukończenie podyplomówki z dotychczas obcej dla mnie dziedziny – ho, ho! Świętowałam przez miesiąc. Tak intensywnie, że wicenaczelny musiał mnie holować do pociągu przez pół Jeleniej Góry.
„Pisz staranniej!”
Taką uwagę znalazłam w starym zeszycie mojego taty. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo i ja dość często to w szkole słyszałam… a nasze charaktery pisma są niemalże identyczne. I niezależnie od ilości starań włożonych w kaligrafię, efekt był podobny. W sumie to międzypokoleniowe doświadczenie i podobieństwo rodzinne jest wzruszające, ja jednak o czym innym.
W stwierdzeniu, że mamy coś robić STARANNIEJ, znajduje się aprioryczne założenie, że do tej pory nie staraliśmy się dostatecznie. A to tak naprawdę tylko my sami wiemy. Obserwująca nas uważnie osoba zauważy postępy w danej dziedzinie i jest w stanie do pewnego stopnia ocenić, ile wysiłku w to włożyliśmy. Samo tempo nauki może być u dwóch osób podobne, jednak jednej z nich może to przychodzić łatwo, a drugiej trudniej, co świadczy o zróżnicowaniu ilości włożonego wysiłku.
Z tym, że nie da się tego zmierzyć.
W terapii uzależnień często stosowaną frazą jest: nie pij dziś. (To samo można odnosić do papierosów, narkotyków, przejadania się, samookaleczeń i innych problematycznych zachowań). Pokazuje nam to, że dla osoby, która podjęła się ciężkiej pracy nad sobą, każdy dzień, każdy mały krok, może być olbrzymim sukcesem. Często niewidocznym z zewnątrz. Bo każdy wytknie, na przykład, grubszej osobie, że „znowu żre” – nikt za to nie wie, ile razy miała na coś ochotę, ale sobie odmówiła. O walce, którą wewnętrznie prowadzisz, często jedynie Pan Bóg wie.
A przytoczony powyżej cytat pochodzi z…. podręcznika dla młodych Świadków Jehowy 🙂